Władysław S. Brud: Specyfika branży wymusza jej specjalizację
Przemysł substancji zapachowych i aromatów spożywczych należy do najbardziej zróżnicowanych pod względem wielkości firm. Działają w nim wielkie międzynarodowe koncerny obracające miliardami dolarów i zatrudniające tysiące pracowników w zakładach i oddziałach na całym świecie, i małe polowe destylarnie olejków eterycznych obsługiwane przez jedną rodzinę. Biorąc pod uwagę fakt, że w branży wytwarza się i stosuje w recepturach ponad 3000 różnych składników (naturalnych i syntetycznych), istnieje daleko idąca specjalizacja. To zróżnicowanie i specyfika branży stwarza szanse dla małych i średnich przedsiębiorstw, które mogą wyspecjalizować się w produkcji jednego lub kilku surowców, a przy okazji obsługiwać lokalne rynki.
Rynek polski nie różni się od światowego, z tym że żaden z wielkich koncernów nie prowadzi u nas produkcji na większą skalę. Działają one poprzez swoje oddziały handlowe, obsługując przede wszystkim podobne do nich firmy przemysłu kosmetycznego, detergentów, mydeł, chemii gospodarczej oraz artykułów spożywczych. Zwykle transakcje odbywają się pomiędzy centralami poza Polską i tam też często bywają wyprowadzane zyski z tych transakcji (co można łatwo wyczytać w bilansach firm działających ze stratą, ale z regularnymi reklamami telewizyjnymi w najdroższym czasie antenowym).
O ile rynek kompozycji zapachowych i aromatów spożywczych jest bardzo trudny i konkurencyjny, o tyle w produkcji surowców naturalnych i syntetycznych istnieją inne możliwości. Polska była cenionym w świecie eksporterem roślinnych olejków eterycznych. Dziś do naszych produktów importujemy olejek miętowy z Chin, tatarakowy — z Indii (tony surowca marnują się przy czyszczeniu stawów rybnych), sosnowy — z Rosji lub Korei (surowiec gnije na wyrębach lasów), lubczykowy — z Francji itd. Plantacje wycięto, skup ogranicza się do potrzeb wyrobów zielarskich, a problem zatrudnienia i ekonomiki w rolnictwie jest coraz trudniejszy.
Brak polityki rządu w tym zakresie, rozdawanie dobrze prosperujących przedsiębiorstw firmom, których celem była likwidacja konkurencji i opanowanie branży przez koncerny międzynarodowe, to tylko część problemu. Druga to praktyczny brak kontroli tego, co się dzieje na rynku w zakresie jakości. O ile wprowadzenie nowego wyrobu wymaga przejścia przez niezwykle surowe sito Państwowego Zakładu Higieny i Głównego Inspektora Sanitarnego, o tyle to, co się dzieje potem na rynku, pozostaje praktycznie poza kontrolą. Na dodatek nowa ustawa kosmetyczna likwiduje sito PZH w stosunku do kosmetyków i chemii gospodarczej.
Polskie normy, zgodnie z zasadami UE, przestają być obowiązkowe. W tej sytuacji nasz konsument staje przed producentem bez żadnych szans. Szczególnie przed zagranicznym. Organy państwowe, które mają chronić konsumentów, nie mają ani środków finansowych, ani wyspecjalizowanych laboratoriów, aby skutecznie kontrolować towary na rynku. Organizacje konsumenckie, które w UE są postrachem nieuczciwych producentów, w Polsce nie mają żadnych możliwości skutecznego zwalczania oszustw. Ponieważ nie ma tu zagrożenia zdrowia czy życia ludzi, problem jakby nie istnieje. Tylko krajowi producenci, którym można zajrzeć w technologię i receptury, muszą pracować solidnie. I oni wykorzystują swoją szansę u producentów wyrobów rynkowych. Albo sami zaczynają produkcję specjalnych kosmetyków leczniczych, ekskluzywnych historycznych perfum (Woda Królowej Węgier), czy też indywidualnych produktów, dla pań i panów, dobranych do zapachu skóry, charakteru i urody. Tak może rozwijać się to co małe, ale naprawdę piękne.