Spekulacyjne skutki globalizacji zagrażają stabilności światowego rynku finansowego
Tegoroczny szczyt G-7 (G-8?) w Genui może mieć istotne znaczenie dla przyszłego ładu gospodarki światowej. Dwa najważniejsze pytania brzmią:
- Czy w dobie globalizacji instytucja ta utrzyma się jako kierownicze gremium, koordynujące międzynarodową współpracę gospodarczą i polityczną.
- Jaki będzie skład tej grupy; zwłaszcza, czy do grona siedmiu państw Zachodu dołączy Rosja jako członek stały, a nie tylko dopraszany — tak jak to było podczas dwóch poprzednich szczytów, w Kolonii i na Okinawie.
Zalążki G-7 tkwią w początkach lat siedemdziesiątych, gdy system sztywnych kursów walutowych rozpadł się i nastąpił krach dolara jako filaru porozumienia z Bretton Woods. Jednocześnie kryzys naftowy uruchomił stagflację — nowe, groźne zjawisko, polegające na wysokiej inflacji w warunkach stagnacji lub nawet recesji gospodarczej. Ministrowie finansów kilku największych państw zaczęli się więc spotykać w celu koordynacji działań dla stabilizacji rynków finansowych.
Ta forma współpracy uzyskała nową jakość, gdy Valery Giscard d’Estaing, wcześniejszy (1962-1974) minister finansów, już jako prezydent Francji zaprosił w roku 1975 szefów rządów USA, Japonii, Wielkiej Brytanii, RFN i Włoch na spotkanie dla omówienia aktualnych problemów gospodarki światowej. Po dokooptowaniu Kanady ukonstytuowała się instytucja szczytu G-7, która stopniowo rozszerzała zasięg swych obrad na tak różnorodne problemy, jak zadłużenie światowe czy walka z terroryzmem. Skuteczność tych inicjatyw stoi jednak pod znakiem zapytania i dlatego mnożą się postulaty zastąpienia G-7 przez nowe gremium, które pełniłoby rolę „ekonomicznej Rady Bezpieczeństwa”.
Problem ten staje się wręcz palący wobec zagrożeń dla władzy państwowej, jakie niesie globalizacja. Powstał światowy rynek finansowy, którego transakcje nie podlegają żadnej kontroli. Dzienne (!) obroty na giełdach dewizowych osiągnęły już w 1999 r. poziom 1500 mld USD, przekraczając wielkość rezerw dewizowych wszystkich banków centralnych. Niemal w całości są to obroty spekulacyjne. Kryzys azjatycki w roku 1997 pochłonął 600 mld USD. Rynki finansowe stały się w najwyższym stopniu niestabilne, nieprzewidywalne i „wywrotowe”. Zapobieganiu generowanych na tym podłożu zaburzeń nie może samodzielnie sprostać żadne państwo. Do opanowania sytuacji kryzysowych nie są też zdolne istniejące dotychczas gremia międzynarodowe. Podstawowy problem brzmi: jak odzyskać sterowalność procesami gospodarki światowej?
Wymyślono już nawet pojęcie „governance”, różne treściowo od „government”. Wiadomo tylko, czego to pojęcie nie oznacza, natomiast ciągle nie ustalono jego desygnatu. Jeśli owo „governance” miałoby być — mimo wszelkich zastrzeżeń — sprawowane przez gremium, które właśnie zbiera się w Genui, to na pewno musi być ono bardziej reprezentatywne. A więc nie G-7, lecz G-x. Na papierze pozostały projekty G-20. Roszczenia zgłoszą na pewno Chiny, mające już teraz potencjał gospodarczy o połowę większy niż Japonia. Obecnie zaś na porządku dnia stoi sprawa uczestnictwa Rosji, która — abstrahując od broni jądrowej — pozostaje nadal mocarstwem światowym. Wprawdzie tym zadłużonym krajem wstrząsają strukturalne paroksyzmy, ale jego udział w produkcie światowym jest większy od kanadyjskiego. A bez Rosji nie można „rządzić” gospodarką światową choćby dlatego, że posiada ona największe na Północy nadwyżki eksportowe ropy i zasoby gazu ziemnego — surowców strategicznych o najwyższym priorytecie w pierwszej połowie naszego stulecia.