Drugie dno czy nowa hossa? Ani jedno, ani drugie. Eksperci spodziewają się korekty na giełdzie i spowolnienia wzrostu gospodarczego.
Rynek akcji się stabilizuje, a z surowcami i złotem trzeba uważać
Drugie dno czy nowa hossa? Ani jedno, ani drugie. Eksperci spodziewają się korekty na giełdzie i spowolnienia wzrostu gospodarczego.
Rynek akcji się stabilizuje, a z surowcami i złotem trzeba uważać
Drugie dno czy nowa hossa? Ani jedno, ani drugie. Eksperci spodziewają się korekty na giełdzie i spowolnienia wzrostu gospodarczego.
Wzrosty na giełdzie, optymistyczne wieści z Niemiec (tamtejszy rząd ogłosił, że prognozowany wzrost PKB w tym roku ma wynieść 3,4 proc., bezrobocie spaść do 3,2 proc., a w 2011 r. nawet poniżej 3 proc.), to dobre wieści. Złe — to rosnący dług publiczny w kraju, zwyżkujące ceny złota (co świadczy o braku zaufania do papierowych pieniędzy i polityki banków centralnych), komentarze mówiące o możliwej tzw. wojnie walutowej lub handlowej. Co w takim razie nas czeka? Kolejny atak kryzysu, który pokaże drugie dno, czy nowa hossa? Najprawdopodobniej ani jedno, ani drugie.
— Drugie dno raczej nam nie grozi. Ale spowolnienie wzrostu, owszem. Najmarniej się wiedzie Stanom Zjednoczonym i Japonii. Tam jednak rządy są zdeterminowane do stymulowania gospodarki dodrukiem pieniędzy. Taka polityka gasi pożar i zapobiega zapaści, ale jest niezbyt skuteczna i grozi poważnymi konsekwencjami w dalszej przyszłości. Zadłużenie i deficyty budżetowe obu tych państwa są ogromne i będą z tego kłopoty — uważa Roman Przasnyski, główny analityk Gold Finance.
Według niego dużo lepiej sobie radzą Chiny oraz gospodarki europejskie (przykład Niemiec). Chociaż i tam można się spodziewać spowolnienia.
— Na razie w ekonomicznym meczu czterech największych światowych gospodarek mamy remis: Stany Zjednoczone i Japonia w słabej formie i zadłużone po uszy, Chiny i Niemcy (czy szerzej: strefa euro) radzą sobie nieźle, choć pewnie osłabną — prognozuje Roman Przasnyski.
A w Warszawie...
Podobny scenariusz powinien zaistnieć na warszawskim parkiecie. Na razie jest nieźle. Spółki wykorzystały czas kryzysu do przeprowadzania restrukturyzacji kosztowej, najsłabsze podmioty upadły, a ich rynki przejęła silniejsza konkurencja. Docenili to inwestorzy. Indeksy rosną, ale pytanie — jak długo?
— Uważamy, że po wzrostach w ostatnich miesiącach rynkowi się należy korekta spadkowa. Jeśli jej zasięg nie będzie większy niż 2520-2540 pkt w przypadku indeksu WIG20, to będziemy ją interpretować jako chwilową realizację zysków i okazję do zwiększenia alokacji w akcje. Taka korekta, spadek o 4-5 proc., byłaby zdrowym elementem średnioterminowego wzrostu — mówi Dominik Gaworecki, zarządzający portfelami BRE Wealth Management.
Zdaniem analityków BRE Wealth Management obecna hossa na rynku akcji przechodzi w dojrzałą fazę, która będzie się charakteryzowała bardziej umiarkowanymi stopami zwrotu i większą aktywnością.
— W związku z tym uważamy, że ponadprzeciętne zyski, oczywiście połączone z wyższym ryzykiem inwestycyjnym, może dać sektor małych i średnich spółek oraz spółek z rynku New Connect, w szczególności z branży nowy technologii, reklamy, internetu, telekomunikacji, odnawialnych źródeł energii — dodaje Dominik Gaworecki.
Złoto skonsumowane
W co jeszcze warto zainwestować? Na topie jest złoto, a fundusze inwestycyjne, struktury i inne instrumenty finansowe oparte na tym kruszcu wyrastają jak grzyby po deszczu. Wbrew pozorom nie jest to bardzo dobra wiadomość.
— Zachowanie złota jest pochodną spadku zaufania do walut papierowych. Wynika on z luźnej polityki monetarnej banków centralnych, szczególnie amerykański Fed. Wzrosty cen nie przybierają jeszcze symptomów "gorączki złota", jednak coraz szersze zainteresowanie tego typu inwestycjami i rosnąca liczba różnych struktur i funduszy inwestujących w złoto to sygnały, że jego cena może już bardziej nie wzrosnąć — uważa Dominik Gaworecki.
Eksperci radzą ostrożnie podchodzić do akcji i instrumentów opartych na surowcach, bo w obecnej sytuacji to aktywa bardzo ryzykowne.
— Ale perspektywa luzowania polityki pieniężnej w Stanach Zjednoczonych może spowodować hossę na tych rynkach, podobnie jak to się działo od marca 2009 r., i wywindować ceny. Choć, oczywiście, trudno sobie wyobrazić, by notowania miedzi czy ropy oraz indeksy na Wall Street wzrosły o 50 proc. Ale wykluczyć się tego nie da — mówi Roman Przasnyski.
Temu scenariuszowi sprzyjałby słaby dolar, wzrosty na giełdach i wzrost inflacji. Kiedy surowce i oparte na nich instrumenty stają się dla inwestorów szczególnie atrakcyjne.
W perspektywie długoterminowej warto inwestować w akcje rynków rozwijających się. Szczególnie interesujące są, słabo jeszcze u nas znane, Indie i Turcja.
Podpis: Wojciech Chmielarz