Wyciągnijmy wnioski — apelują spożywcy po trzech dniach zamieszania związanego z ograniczeniem dostaw prądu.

— Ponieśliśmy większe koszty związane z produkcją w nocy, ale uniknęliśmy tragedii. Nie musieliśmy utylizować żywności — mówi Jacek Lewicki, prezes Drosedu. W podobnym tonie wypowiada się Edward Bajko, prezes Spomleku.
— Znowu działamy normalnie — potwierdza Marek Sypek, prezes Agros-Novy. Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności (PFPŻ), podkreśla, że choć tym razem się udało, to nie można o sprawie zapomnieć. Przedsiębiorcy uważają, że sami nie są w stanie przygotować się na powtórkę. Marek Sypek miał obawy, że w związku z przestojami w hutach szkła i papierniach zabraknie opakowań, więc żywność nie trafi do sklepów.
— Teoretycznie moglibyśmy trzymać duże zapasy opakowań, ale w praktyce to koszt niewspółmierny do efektu. Przy tak niskich marżach, jak w branży spożywczej, nie możemy sobie na to pozwolić — tłumaczy prezes Agros-Novy. Edward Bajko zastanawiał się nad ubezpieczeniem, ale koszty też są za wysokie. Andrzej Gantner przestrzega tymczasem, że problemy z prądem mogą powrócić — i to jeszcze tego lata.
— Wysłaliśmy pismo do premiera Piechocińskiego z żądaniem włączenia branży spożywczej do odbiorców wrażliwych. Czekamy na odpowiedź — mówi dyrektor PFPŻ. Z podobnymi żądaniami wystąpiło jeszcze kilka innych organizacji branżowych, m.in. Związek Polskie Mięso.
— Niektóre zakłady są w stanie działać przy 10-15-procentowymograniczeniu dostaw, ale nie 50- czy 80-procentowym, jak żądano. Trzeba rozwiązać systemowo problem dostaw dla przemysłu spożywczego — przekonuje Andrzej Gantner. Zaznacza, że dotyczy to całego łańcucha żywnościowego. — Jeśli spożywcy będą mogli produkować, ale centra dystrybucyjne zostaną wyłączone, to bezpieczeństwo żywnościowe wciąż nie będzie zapewnione — podkreśla ekspert. Systemowego podejścia wymaga też komunikacja kryzysowa.
— Komunikat w sprawie ograniczenia zużycia energii kompletnie zaskoczył firmy. Do zakładów zatrudniających setki osób i produkujących tysiące ton żywności znienacka dzwonili przedstawiciele dostawców prądu z informacją, że za godzinę trzeba wyłączyć produkcję. Większość przedsiębiorców nie wiedziała, co z tym zrobić — mówi Andrzej Gantner. Firmy chcą usiąść do rozmów z rządem.
— Rozporządzenie w sprawie szczegółowych zasad i trybu wprowadzania ograniczeń w sprzedaży paliw stałych oraz w dostarczaniu i poborze energii elektrycznej lub ciepła pochodzi sprzed 8 lat. Sytuacja branży spożywczej mocno się zmieniła — urosły produkcja i eksport, więc potrzeby energetyczne są większe. Nowa rzeczywistość gospodarcza wymaga nowego prawa — tłumaczy Andrzej Gantner.
W poniedziałek branża spożywcza stanęła pod ścianą. Wiele zakładów przyznawało, że przekracza limity zużycia energii, bo nie może wyłączyć chłodni i mroźni czy zostawić zwierząt w upale. Przedsiębiorcy tłumaczyli, że odcięcie ich od prądu będzie oznaczało konieczność utylizacji żywności, a więc poza gigantycznymi stratami przedsiębiorstw również braki w sklepach. PFPŻ zaapelowała do ministra gospodarki o nieegzekwowanie kar za nieprzestrzeganie limitów zużycia.