Korporacja Polskie Stocznie doczekała się prezesa. To Marek Opowicz, który musi sprzedać stocznie. I to szybko.
Korporacja Polskie Stocznie (KPS), która została powołana do konsolidacji sektora, funkcjonuje już niemal trzy lata. Tyle że politycy łączenia zaniechali, a Bruksela domaga się pilnej prywatyzacji zakładów. Mogłoby się wydawać, że najwyższy czas, by KPS zlikwidować. Tymczasem spółka ani myśli zwijać żagli. Wręcz przeciwnie — po trzech latach istnienia ma wreszcie pierwszego prezesa. Jest nim Marek Opowicz, od lat związany z właścicielem KPS, czyli państwową Agencją Rozwoju Przemysłu (ARP).
Krótka konsolidacja
Okazuje się jednak, że korporacja będzie nadal istnieć, a pomysł konsolidacji wcale nie trafił do lamusa. Nie chodzi jednak dokładnie o łączenie zakładów, ale umożliwienie szybszej sprzedaży.
— KPS będzie odgrywać rolę konsolidatora stoczni, który przygotuje stocznie do prywatyzacji — mówi Marek Opowicz.
KPS ma 80 proc. udziałów w Stoczni Szczecińskiej Nowej i 10 proc. w Stoczni Gdynia. Dla Nowej został właśnie wybrany doradca prywatyzacyjny. Jest nim Ernst & Young.
Wkrótce KPS będzie też musiała wybrać doradcę dla Stoczni Gdańsk.
— Odkupimy część jej akcji, co ujednolici akcjonariat, a jednocześnie ułatwi i usprawni negocjacje z potencjalnymi inwestorami — dodaje prezes.
Obecnie głównymi właścicielami Stoczni Gdańsk są ARP i należące do niej Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa oraz Cenzin. Od którego podmiotu KPS odkupi akcje? Tego Marek Opowicz nie ujawnia.
Pomorskie tempo
Jedno jest pewne — KPS zostanie akcjonariuszem, by przejąć obowiązki głównego negocjatora prywatyzacyjnego. Tylko po co tak się śpieszyć? Przecież zgodnie z przyjętym kilka tygodni temu przez Radę Ministrów harmonogramem Stocznia Gdańsk ma czas na prywatyzację do połowy 2008 r.
— Stocznia zmieniła harmonogram. Zgodnie z nowym, inwestor ma wejść do końca tego roku — twierdzi Marek Opowicz.
W stoczniach z Gdyni i Szczecina prywatni partnerzy mają pojawić się jeszcze wcześniej — do połowy roku.
— Liczyliśmy na więcej czasu. Musimy podejmować decyzje według określonych procedur, co zazwyczaj jest czasochłonne. Łańcuch jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo. Niektóre terminy mogą okazać się czysto teoretyczne — uważa prezes.
Przyznaje, że terminy są napięte.
— Mamy jednak nadzieję, że Komisja Europejska zaakceptuje to, że w ustalonych terminach podpiszemy umowy z inwestorami, ale będziemy jeszcze czekać na decyzje urzędu antymonopolowego i resortu spraw wewnętrznych — zaznacza Marek Opowicz.
Ta ostatnia decyzja będzie konieczna, jeśli do stoczni wejdą inwestorzy spoza Unii. Stoczniami gdyńską i gdańską interesuje się bowiem ukraiński Donbas. Do gdańskiej może wejść też włoski FVH, szczecińską zainteresowany jest Złomrex.