Struktura PCBC musi się zmienić
NIE WIDZĄ POTRZEBY: W Polsce o ISO starają się już średnie podmioty gospodarcze, ale nie robią tego małe rodzinne firmy. One jeszcze nie widzą takiej potrzeby — twierdzi G‡bor Czit‡n, dyrektor generalny T†V Rheinland Hungaria. fot. Grzegorz Kawecki
G‡bor Czit‡n jest dyrektorem generalnym T†V Rheinland Hungaria i doradcą rządu węgierskiego ds. jakości. Dziwi go skostniała struktura Polskiego Centrum Badań i Certyfikacji (PCBC), która nie jest akceptowana przez Komisję Europejską. Z tego powodu polskie firmy, które chcą swobodnie działać na rynku europejskim, muszą płacić za EN ISO zachodnim certyfikatorom.
PB: Co Pan myśli o dwoistej strukturze Polskiego Centrum Badań i Certyfikacji, które w dalszym ciągu pełni jednocześnie funkcje akredytującą i certyfikującą?
G‡bor Czit‡n: Jestem zdziwiony, że PCBC ciągle działa na takich zasadach . W waszym kraju nie istnieje jeszcze żadna narodowa instytucja certyfikacyjna, która mogłaby być uznana przez Komisję Europejską. Stanowi to problem dla polskich firm, które chcą swobodnie działać na rynku europejskim. Uzyskują bowiem certyfikaty polskie (PN ISO), a nie europejskie (EN ISO).
— Jak bardzo jest to ważne dla naszej integracji z UE?
— Nie jest to zbyt istotne dla samej integracji, ponieważ w Polsce działają zachodnie jednostki akceptowane przez Unię. Podział PCBC to wyłącznie narodowy interes Polski.
— Czy na Węgrzech ten problem został już rozwiązany?
— U nas akredytacja i certyfikacja już dawno zostały od siebie oddzielone. Wspólnie z grupą ekspertów walczyłem o taki podział przez pięć lat i wiem, że niełatwo go przeprowadzić, ale udało się.
— Jak oceniłby Pan rynki certyfikacyjne w krajach Europy Środkowej i Wschodniej?
— Największy potencjał gospodarczy mają Węgry, Polska i kraje nadbałtyckie. Tam rynek certyfikacyjny rozwija się najszybciej. Dlaczego akurat tam? Dlatego, że w tych krajach certyfikują się już nie tylko firmy, które zajmują się eksportem bądź importem, ale robią to również przedsiębiorstwa, działające wyłącznie na rynkach lokalnych. To oznacza, że jakość w tych krajach stała się po prostu częścią kultury organizacyjnej przedsiębiorstw. Te trzy regiony dla każdej jednostki certyfikującej stanowią dzisiaj strategiczne pole działania.
— A co z takimi krajami, jak Słowacja, Ukraina czy Białoruś?
— Można by tu dodać jeszcze Bułgarię i Rumunię. W tych regionach nie notuje się tak wysokiego wzrostu gospodarczego, jak np. na Węgrzech czy w Polsce. Ale jeżeli ta sytuacja się poprawi, to tamtejsze firmy będą potrzebowały systemów ISO. Dlaczego? Weźmy np. firmę ukraińską. Załóżmy, że taka organizacja przetrwała wszelkie fluktuacje rynkowe, ale nie posiada kapitału. Nie ma możliwości wprowadzenia żadnych nowych technologii, nie może po prostu inwestować. Jej jedyną szansą rozwoju jest wdrożenie i certyfikacja systemu jakości. Są to stosunkowo niewielkie nakłady finansowe. Firma, która ma certyfikat ISO, może uczestniczyć w zagranicznych przetargach. Dzięki temu zyskuje duże szanse na znalezienie zagranicznego inwestora i dostępu do nowych technologii.
— Kiedy rynki Europy Środkowej i Wschodniej mają szansę otworzyć się na ISO?
— Ukraina jest akurat w najgorszej sytuacji, bo większość inwestorów się stamtąd wycofuje. Ale inne kraje, takie jak Rumunia, Bułgaria czy Słowacja mogą się otworzyć na ISO za jakieś 3-4 lata. Długość tego okresu zależy od postępu procesów prywatyzacyjnych.
Na Węgrzech największe firmy praktycznie zostały już sprywatyzowane i od kilku lat posiadają ISO. Obecnie w naszym kraju certyfikują się już średnie i małe przedsiębiorstwa zatrudniające nawet 3-4 pracowników.