Światowe giełdy rozpoczęły korektę

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-09-29 00:00

W październiku 1987 r. sekretarz skarbu USA osłabiał walutę swoimi wypowiedziami. Osłabł nie tylko dolar. DJIA na jednej sesji stracił 22 proc.

Z Ameryki

Do końca września zostały jeszcze dwie sesje, ale zła sława tego miesiąca zdaje się potwierdzać. Zapewne będzie to najgorszy miesiąc od marca. Rynek znalazł dwa powody dla rozpoczęcia korekty: słabnącego dolara i wzrost cen ropy. Problem w tym, że były to tylko preteksty, które umożliwiły atak niedźwiedzi. Osłabienie dolara na razie pomaga gospodarce USA, a cena ropy przez prawie cały okres hossy była wyższa o blisko 10 proc. i nikomu to nie przeszkadzało.

Ministrowie finansów grupy G-7 wystosowali komunikat, który zachęca kraje azjatyckie do rezygnacji z polityki sztucznego osłabiania swoich walut. Rynki zaczęły obawiać się, że Japonia przestanie bronić dolara. I zapewne tak będzie, ale nie do końca. Interwencje będą przeprowadzane, ale wyłącznie po to, by nie doszło do gwałtownych zmian kursów. Dla przypomnienia — w październiku 1987 roku, w czasie weekendu poprzedzającego poniedziałkowy spadek DJIA o ponad 22 proc., sekretarz skarbu USA swoimi wypowiedziami starał się osłabić dolara. Nadszedł poniedziałek i nie tylko dolar osłabł. Nawiasem mówiąc wtedy DJIA od początku roku do września wzrósł o prawie 45 proc., ale przez 2 miesiące stracił to wszystko z nawiązką. Wtedy też dopatrywano się w słabym dolarze wyłącznie pozytywów. Większość analityków uważa, że to bardzo pomoże amerykańskim eksporterom i poprawi sytuację na rynku pracy. Morgan Stanley szacuje, że osłabienie dolara w ostatnim roku zwiększyło zyski amerykańskich spółek o 3 proc. To prawda, ale Amerykanie zapominają, że sytuacja USA, jeśli chodzi o deficyty, jest nie do pozazdroszczenia, a rynki walutowe to potężne i dzikie zwierzęta, które nie mają litości, jeśli poczują ofiarę. Szybki spadek kursu dolara może spowodować wyprzedaż amerykańskich akcji przez zagraniczne fundusze po to, by zrealizować duże zyski i jak najmniej stracić przy repatriacji kapitału. Poza tym popyt na obligacje amerykańskie znacznie by się zmniejszył, podnosząc rynkowe stopy procentowe.

Co mogłoby wywołać szybkie osłabienie amerykańskiej waluty? Na przykład wymiana części olbrzymich rezerw walutowych Chin na złoto lub euro dokonałoby masakry. Wiem, że nie można porównywać sytuacji sprzed 16 lat z obecną, ale w dłuższym okresie skutki i teraz mogą być podobne. Popatrzmy na cenę złota, która jest ujemnie skorelowana z dolarem. Analiza techniczna i tutaj zapowiada dalsze osłabienie waluty amerykańskiej. Zakładam, że na razie nie dojdzie do większych perturbacji na rynku walutowym, ale wystarczy dłuższa korekta na rynku akcji, czy partia złych danych makro — nie mówiąc już o ataku terrorystycznym — i szybko sobie o walutach przypomnimy. Trzeba trzymać rękę na pulsie, bo sytuacja jest wyjątkowo niepewna.

Warto zauważyć, że wśród bardzo wielu wyłącznie optymistycznych prognoz dotyczących ożywienia gospodarczego w USA pojawiła się jedna realistyczna. Taka właśnie jest analiza opublikowana przez Anderson School of Business na Uniwersytecie Kalifornijskim (UCLA). To była pierwsza większa instytucja, która zapowiedziała rozpoczęcie recesji w USA w 2001 r. Twierdzi się w tej analizie, że ani konsumenci ani biznes nie mają możliwości takiego zwiększenia zakupów czy inwestycji, by doprowadzić do wyraźnego wzrostu, który pojawia się w okresach ożywienia gospodarczego. UCLA prognozuje wzrost PKB w II połowie tego roku o 4 proc., ale już w 2004 r. o nie więcej niż 2,5 proc. Przede wszystkim zwraca uwagę na rzecz oczywistą, której większość analityków nie dostrzega: coraz bardziej zadłużeni i przestraszeni bezrobociem konsumenci nie rozruszają gospodarki, a trudno oczekiwać, by wydatki zbrojeniowe, które w tym roku podniosły PKB, pomogły w II połowie tego czy w następnego roku.

W tym tygodniu dostaniemy mnóstwo danych makro. Najważniejsze będą raporty o wydatkach Amerykanów i zamówieniach fabrycznych, indeksy aktywności sektora produkcyjnego i usług, indeks zaufania i wreszcie miesięczne zmiany na rynku pracy. Będą to dane opisujące dokładnie stan gospodarki w okresie sierpień — wrzesień. To zdecyduje o kierunku indeksów, ale trend spadkowy powinien zostać utrzymany.

Z Polski

Na GPW wrzesień prawie na pewno będzie najgorszym miesiącem w roku, ale nie tylko rynek akcji ma problemy. Rynek walutowy też zachowuje się nerwowo. We wtorek wicepremier Jerzy Hausner powiedział, że stopniowa aprecjacja złotego byłaby korzystna dla gospodarki. Minister finansów mówi, że kurs złotego jest właściwy, a wicepremier wspomina o aprecjacji wiedząc, że to zaszkodzi eksportowi, który jest jedynym motorem naszej gospodarki. Powstaje wrażenie chaosu. W piątek rynkiem walutowym zatrzęsła z kolei wypowiedź, której Reutersowi udzielił „wysoki przedstawiciel resortu finansów”. Powiedział, że projekt budżetu zakłada wzrost długu do poziomu 54,8 proc. PKB. Wystarczy, że złoty osłabi się o jeden punkt proc. w stosunku do euro, a padnie granica 55 proc. A w projekcie budżetu na 2004 r. przy obliczaniu zadłużenia przyjęło kurs 4,24 zł za EUR. Można dokonać sztuczek z prywatyzacją, by kurs złotego w momencie liczenia podnieść, ale kto zapewni, że to będzie za rok możliwe? Podejmując decyzje inwestycyjne trzeba obserwować rynek walutowy, bo sytuacja jest bardzo niebezpieczna. I niech mi nikt nie mówi, że nie ma przesłanek do osłabienia złotego.

W tym tygodniu odbędzie się posiedzenie RPP i ECB. Rynki mają nadzieję na obniżkę stóp procentowych i w obu przypadkach mogą się zawieść. Większa jest szansa na obniżkę w Eurolandzie. ECB musi brać pod uwagę wzmacniające się euro. Obniżając stopy teoretycznie zmniejszy atrakcyjność obligacji. Teoretycznie, bo rynki walutowe nie zawsze tak reagują. Inwestorzy mogą dojść do wniosku, że obniżone stopy pomogą gospodarce Eurolandu, a to wzmocniłoby euro. Jest duża pokusa, by po prostu nic nie robić. W Polsce sytuacja jest jasna — obawy o deficyt budżetowy i o złotego powstrzymają RPP przed cięciem stóp.

Wróćmy do tematu kapitałów powracających na przełomie października i listopada z lokat antypodatkowych. Można liczyć, że będzie to około 4 mld zł. Gdyby 50 proc. tej kwoty w krótkim czasie trafiło do funduszy inwestujących w akcje, to giełda dosłownie by się zagotowała. Ale skoro wszyscy oczekują, że te kapitały wywołają hossę, to przecież tak być nie może. Może się okazać, że na świecie rynki wejdą w bessę. Jeśli w tym czasie okaże się, że po to, by sprzedawać obligacje, musimy podnieść rentowność, to znowu rynek obligacji będzie rywalem rynku akcji. Mówi się też o obłożeniu funduszy podatkiem VAT. To mogłoby zniechęcić inwestorów, gdyby miało się odbić na ich kieszeni. I w końcu jest kwestia podatku giełdowego. Gdyby miał być wprowadzony od 2004 r., to spora część tego kapitału, by uniknąć podatku, zostałaby zainwestowana na giełdzie w tym roku. Zanosi się jednak na przesunięcie terminu, co paradoksalnie w tym roku rynkowi zaszkodzi, bo nie będzie pośpiesznego kupowania akcji. Nie ma więc pewności, że duża część tych kapitałów trafi na giełdę, ale nadzieje powinny naszemu rynkowi pomagać.

Nasze fundusze muszą się wykazać dobrym zamknięciem kwartału. Dlatego też w najbliższych dniach będą się starały podnosić kursy dużych spółek. Tylko wyjątkowo zła atmosfera na świecie mogłaby im to uniemożliwić. Mamy jeszcze jeden pozytyw — wejście BA CA na nasz rynek. Kursy banków spadały przed tym wydarzeniem. Wejście banku zamyka ten okres, a oczekiwanie na październikową decyzję o obniżeniu rezerw obowiązkowych będzie bankom pomagało. Niepokojący jest odczyt Wigometru (47 proc. byków i tylko 19 proc. niedźwiedzi). Nieco za dużo optymistów, ale mniej niż 50 proc, więc nie jest to jeszcze sygnał sprzedaży. Może więc będzie tak, że początek tygodnia będzie bardzo dobry, a druga jego część będzie słaba? To najbardziej prawdopodobny scenariusz.