Światowy biznes ma chrapkę na Iran

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2014-08-26 00:00

POLITYKA I BIZNES: Międzynarodowi inwestorzy ostrzą sobie zęby na otwarcie na świat olbrzymiego rynku irańskiego

Wszystkie pięciogwiazdkowe hotele w Teheranie pełne są przedstawicieli zachodnich, japońskich i chińskich firm. To skutek nadziei międzynarodowych korporacji na rychłe porozumienie Iranu z Zachodem w sprawie programu atomowego Iranu. Jego efektem byłoby poluzowanie gorsetu sankcji nakładanych na Teheran od ponad trzech dekad.

fot. Bloomberg

— To ostatnia większa okazja dla biznesu na świecie, która może stać się dostępna niemal z dnia na dzień — uważa Charles Robertson, główny ekonomista londyńskiej firmy inwestycyjnej Renaissance Capital.

Po tym, jak na styczniowym forum w Davos prezydent Hasan Rouhani zaprosił menedżerów korporacji i finansistów do sprawdzenia oferowanych przez Iran możliwości inwestycyjnych, aktywność zagranicznych delegacji biznesowych w tym kraju odnotowała ogromny skok. Charles Robertson porównuje obecną sytuację w Iranie do tej w Turcji z 2004 r., kiedy stała ona u progu dekady dynamicznego wzrostu gospodarczego. Mimo tymczasowego zniesienia części międzynarodowych sankcji w zamian za rozszerzenie nadzoru nad programem atomowym amerykańskim podmiotom wciąż nie wolno zawierać jakichkolwiek umów handlowych z irańskimi, a zagraniczne firmy, które to robią, są narażone w USA na poważne restrykcje. Zęby na powrót do Iranu najbardziej ostrzą sobie Europejczycy. Delegacja przedstawicieli 100 francuskich firm, która odwiedziła kraj w lutym, była największą misją handlową w historii Iranu. Wrócić chcą firmy, które kiedyś były aktywne, a wycofały się z powodu sankcji. To m.in. naftowy Total oraz producent stali ArcelorMittal. W przeciwieństwie do innych krajów, które uwalniały się od sankcji, jak Birma czy Libia, Iran startuje z całkiem niezłej pozycji, dzięki infrastrukturze oraz rynkowi kapitałowemu.

Aby uwolnić potencjał, porozumienie w sprawie atomu musi jednak zostać zawarte. Taki cel przyświeca reformatorskiemu prezydentowi Hasanowi Rouhaniemu. Problem w tym, że ostateczny kształt porozumienia musi zostać zaakceptowany przez najwyższegoprzywódcę, konserwatywnego duchownego Alego Chamenei. Jednocześnie wszelkie ustępstwa to dla konserwatystów pożywka do oskarżania rządu o wystawianie na szwank interesu narodowego. Ostatnim ostrzeżeniem dla sprawującego urząd od tylko nieco ponad roku prezydenta było odwołanie przez parlament reformatorskiego ministra nauki. Reza Faraji-Dana pozwolił powrócić na uniwersytety studentom zaangażowanym w antyrządowe protesty sprzed pięciu lat. Naciski opozycji będą się wzmagały do ostatecznego terminu negocjacji w sprawie programu atomowego, wyznaczonego na 20 listopada. To jednak nie zniechęca Hasana Rouhaniego, który odwołanego ministra natychmiast powołał na swojego doradcę.

— Strach przed współpracą, negocjacjami i zrozumieniem to zła rzecz — krytykował opozycję prezydent. To, co dla Iranu jest szansą na cywilizacyjny rozwój, dla zachodnich firm jest nadzieją na niemałe zyski. Wśród największych beneficjentów znalazłyby się firmy z branży naftowej. Tylko w ciągu czterech lat Iran planuje inwestycje sięgające 100 mld USD, by odbić produkcję ropy z najniższego poziomu od 20 lat. Firmy z branży maszynowej liczą na wart 10 mld USD projekt inwestycji w transport miejski w Teheranie i zakup 400 samolotów pasażerskich. Według koncernu Renault chłonący 500 tys. nowych pojazdów rocznie irański rynek mógłby urosnąć trzykrotnie. Przed nadmiernym optymizmem przestrzega jednak Henry Smith, specjalista firmy konsultingowej Control Risks. Według niego nawet w przypadku sukcesu rozmów sankcje znoszone byłyby stopniowo, a w USA jest wielu zwolenników utrzymania twardej linii. Dotyczy to zwłaszcza restrykcji wobec irańskiego sektora finansowego, oskarżanego o finansowanie terroryzmu i pranie brudnych pieniędzy.

— Irańskie banki to złe banki. Powinny przejść przez długą kwarantannę, zanim udowodnią, że nie stanowią zagrożenia — powiedział Mark Dubowitz, dyrektor w waszyngtońskim think-tanku Foundation for Defense of Democracies.