Po dwudziestu dniach napastniczej wojny Rosji z Ukrainą sytuacja frontowa niewiele się zmienia, co jest okolicznością tragiczną dla ludności cywilnej.
Z odwrotnej strony zastój szokuje satrapę Władimira Putina, który zakładał wojnę błyskawiczną i mimo niepowodzenia tego planu zabetonował się w żądaniach. Poza terytorialnymi (Krym, Donbas) żąda hołdu Ukrainy, czyli zainstalowania w Kijowie wasalnego wobec Rosji rządu po usunięciu tzw. faszystów/nacjonalistów oraz całkowitego rozbrojenia Ukrainy razem z konstytucyjnym zapisaniem jej tzw. neutralności pod butem Kremla. Cara samowładcę nie obchodzą jakiekolwiek inicjatywy polityczne po stronie Zachodu, z wyjątkiem konkretów militarnych. Realnie boi się np. tak wytęsknionego przez Kijów rozpięcia przez NATO parasola lotniczego, strasząc – bardzo skutecznie – odwetem na skalę III wojny światowej.
Artykuł dostępny dla subskrybentów i zarejestrowanych użytkowników
REJESTRACJA
SUBSKRYBUJ PB
Zyskaj wiedzę, oszczędź czas
Informacja jest na wagę złota. Piszemy tylko o biznesie
Poznaj „PB”
79 zł5 zł/ miesiąc
przez pierwsze dwa miesiące później cena wynosi 79 zł miesięcznie
Cały artykuł mogą przeczytać tylko nasi subskrybenci.Tylko teraz dostęp w promocyjnej cenie.
przez pierwsze dwa miesiące później cena wynosi 79 zł miesięcznie
Od jakiegoś czasu nie masz pełnego dostępu do publikowanych treści na pb.pl. Nie może Cię ominąć żaden kolejny news.Wróć do świata biznesu i czytaj „PB” już dzisiaj.
Po dwudziestu dniach napastniczej wojny Rosji z Ukrainą sytuacja frontowa niewiele się zmienia, co jest okolicznością tragiczną dla ludności cywilnej.
Z odwrotnej strony zastój szokuje satrapę Władimira Putina, który zakładał wojnę błyskawiczną i mimo niepowodzenia tego planu zabetonował się w żądaniach. Poza terytorialnymi (Krym, Donbas) żąda hołdu Ukrainy, czyli zainstalowania w Kijowie wasalnego wobec Rosji rządu po usunięciu tzw. faszystów/nacjonalistów oraz całkowitego rozbrojenia Ukrainy razem z konstytucyjnym zapisaniem jej tzw. neutralności pod butem Kremla. Cara samowładcę nie obchodzą jakiekolwiek inicjatywy polityczne po stronie Zachodu, z wyjątkiem konkretów militarnych. Realnie boi się np. tak wytęsknionego przez Kijów rozpięcia przez NATO parasola lotniczego, strasząc – bardzo skutecznie – odwetem na skalę III wojny światowej.
W takim kontekście należy ocenić znaczenie faktycznie zdumiewającego wydarzenia wtorkowego. Premier Mateusz Morawiecki zrealizował plan, poufnie przedstawiony podczas nieformalnego szczytu Rady Europejskiej (RE) 10-11 marca w Wersalu. Zorganizował misję kolegów premierów – ostrożnościowo eskortowanym pociągiem, a nie samolotem – do zagrożonego szturmem Kijowa. Chętnych znalazł mało, z Grupy Wyszehradzkiej ryzyko podjął tylko czeski premier Petr Fiala, natomiast umyli ręce sąsiedzi Ukrainy – Eduard Heger ze Słowacji i oczywiście Viktor Orbán, który chętnie rozmawiałby ze swoim druhem Władimirem Putinem o dostawach ropy i gazu, wszak uzależnienie Węgier od Rosji w energetyce jest aż 90-procentowe. Dołączył natomiast Janez Janša ze Słowenii, deklarujący bliskie związki z rządem Polski. Udział kogokolwiek innego, a już na pewno szefów instytucji UE był niewyobrażalny.
Delegacja sama się tak spozycjonowała oraz została medialnie uznana za unijną. W tym kontekście specyficzne znaczenie miał udział dodatkowo także wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, który podczas własnego premierostwa 2006-07 nigdy nie wziął udział w formalnym szczycie RE, oddając to prezydentowi Lechowi. Jego wyjazd do Kijowa nawiązał symbolicznie do przemówienia Lecha Kaczyńskiego 12 sierpnia 2008 r. na wiecu w zagrożonym przez rosyjskie wojska Tbilisi. Przy czym trzeba pamiętać o różnicy – 14 lat temu wieczorny wiec w stolicy Gruzji odbywał się już po zawarciu tegoż dnia zawieszenia broni, wynegocjowanego przez reprezentującego UE francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego z rosyjskim Dmitrijem Miedwiediewem, będącym wtedy pomocnikiem premiera Władimira Putina. Obecnie sytuacja jest gorsza, samowładca z Kremla nie ma zamiaru dzielić się decyzyjnością nawet z najbliższymi dworakami.
Gospodarzami rozmów w Kijowie byli prezydent Wołodymyr Zełenski i premier Denys Szmyhal. Naprzeciwko zasiedli: Janez Janša (niewidoczny) oraz Petr Fiala, Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński. Fot. Twitter
Miernikiem efektywności misji do Kijowa będzie jej wpływ na przyszłość Ukrainy w UE. Z niemożności zaproszenia napadniętej republiki do NATO w wyobrażalnym horyzoncie czasowym zdają sobie sprawę już wszyscy – i Zachód, i sama Ukraina, i oczywiście agresor Rosja, dlatego tak kosmicznym fejkiem jest wciąż podawany przez Putina główny, czyli NATO-wski pretekst wojny. Teoretycznie cały czas jest natomiast otwarta dla Ukrainy furtka do UE, czyli uzyskanie kiedyś tam statusu Szwecji czy Finlandii. W antyukraińskiej fobii Putin wyklucza również taką formułę, ale znajduje w tym sojuszników wewnątrz UE. Na nieformalnym szczycie RE nie było mowy o zaproszeniu Ukrainy do kandydowania, ani choćby o zobowiązaniu Komisji Europejskiej do szybkiego zaopiniowania jej wniosku. 24-25 marca odbędzie się szczyt formalny, z jego konkluzji wyczytamy, czy misja solidarnościowa ku pokrzepieniu ukraińskich serc realnie coś przyniosła…