Od 1 września sklepiki szkolne mogą zniknąć, ponieważ zgodnie z propozycjami zawartymi w rozporządzeniu ministra zdrowia będzie można w nich kupić wyłącznie kanapki, sałatki, mleko czy warzywa i owoce. Stracą na tym przede wszystkim mali przedsiębiorcy, bo to oni prowadzą takie sklepiki.
Projekt nowych przepisów, który jest konsultowany, został opracowany we współpracy z osobami na co dzień zaangażowanymi w zagadnienia związane z żywieniem dzieci i młodzieży. Nie ma tam natomiast słowa o włączeniu w prace przedsiębiorców — osób, które na co dzień zajmują się sprzedażą produktów w szkołach i widzą, jak w praktyce można zrealizować określone cele. A sklepiki szkolne znajdują się w 63 proc. szkół podstawowych i niemal 84,5 proc. gimnazjów. W niektórych placówkach jest to jedyne miejsce, gdzie dzieci mogą dostać coś do jedzenia.
Szacuje się, że wartość całej branży podmiotów sprzedających produkty w szkołach wynosi co najmniej 200 mln zł. To rynek bardzo rozdrobniony, oparty przede wszystkim na mikroprzedsiębiorcach. To właśnie do nich skierowane są nowe przepisy. To oni nie dostaną żadnej możliwości na rozsądne dostosowanie się do nowych przepisów. Z pierwszym dzwonkiem będą musieli mieć w swoich sklepikach bardzo okrojony asortyment, a to, czego nie zdążyli sprzedać przed końcem roku szkolnego, będą musieli usunąć. Na własny rachunek.
Zastanawiam się, w ilu domach można znaleźć żywność spełniającą normy opisane w proponowanym akcie prawnym. Wędlina zawierająca nie więcej niż 10g tłuszczu w 100g produktu gotowego do spożycia, keczup przygotowany z co najmniej 120g pomidorów na 100g produktu. Napoje bez cukru, produkty mleczne o zawartości maksymalnie 10g tłuszczu na 100g/ml produktu gotowego do spożycia. Zero drożdżówek, jagodzianek. Ciasto domowe też ma zbyt dużą zawartość cukru. No i zero majonezu i innych sosów, a także soli.
Chyba zupełnie zapomniano przy opracowywaniu listy, że takie produkty, jak woda, owoce i warzywa oraz mleko, w większości placówek dostępne są za darmo
— szkoły uczestniczą w rządowych programach, np. „Owoce i warzywa w szkołach”. Oznacza to, iż realnie możliwa będzie sprzedaż wyłącznie kanapek, sałatek i napojów (bezcukrowych). Rachunek ekonomiczny wskazuje zatem, że ceny w sklepikach będą musiały oscylować pomiędzy 3 a 7 zł za pojedynczy produkt. A dzieci przebywają w szkole od 6 do 8 godzin i mają ze sobą maksymalnie 4 zł.
Szkoda zatem, że przygotowując przepisy, nikt nie wziął pod uwagę faktu, że sklepiki szkolne już dawno przeszły zmianę modelu biznesowego i nadal dostosowują swój asortyment do wymogów wynikających z zasad właściwego odżywiania się, współpracując z Radami Rodziców. W zdecydowanej większości tych punktów chipsy i gazowane napoje zastąpiły chrupki kukurydziane, soki czy kanapki. W sprzedaży pojawiły się produkty zbożowe, ekologiczne i niskokaloryczne.
Szkoda, że założenia zdrowotne zasłaniają podejście racjonalne. Prowadzenie działalności gospodarczej to nie działalność charytatywna. Jeżeli nie daje możliwości utrzymania się, to przychodzi konieczność jej zamknięcia. I rejestracja w urzędzie pracy. © Ⓟ