Jeśli akcja terrorystów ograniczy się do Londynu i Egiptu to indeksy będą spokojne. Jeśli nie to rynki finansowe się nie obronią.
Z Ameryki
Amerykańskie giełdy falowały w zeszłym tygodniu w rytm publikowanych raportów kwartalnych spółek, ale trzeci kolejny tydzień zamknęły z zyskiem. Obserwowaliśmy prawdziwą huśtawkę nastrojów, ale największy wpływ miało wystąpienie Alana Greenspana na forum Kongresu oraz decyzja Chin o uwolnieniu juana. Szef Fed oceniał stan gospodarki w USA i jej perspektywy na najbliższe pół roku. Nawiasem mówiąc to może być już ostatnie takie wystąpienie, bo Alan Greenspan w styczniu kończy swoją misję. Ciekawostką było to, że szef Fed wygrał z raportami kwartalnymi spółek, bo akurat przed jego wystąpieniem rozczarował zarówno Intel jak i Yahoo! oraz General Motors, a potem Microsoft i Google. Indeksy jednak wzrosły, bo inwestorzy zapewne doszli do wniosku, że skoro Alan Greenspan jest optymistą, to wyniki spółek będą się poprawiały.
Historycznym wydarzeniem była decyzja Chin, które pod naciskiem politycznym zrezygnowały ze sztywnego kursu juana wobec dolara (obowiązywał od 10 lat), zastępując go notowaniami wobec koszyka walut. Takie rozwiązanie było od dawna najbardziej prawdopodobne, co zapowiadałem wiele miesięcy temu. Okazało się, że uelastycznienie nastąpiło – tak jak twierdzili John Snow, sekretarz skarbu USA, i Alan Greenspan – przed wrześniową wizytą prezydenta Chin w USA. Wydarzenie jest historyczne, ale na razie raczej nie pomoże obniżyć deficytu handlowego USA. Mówi się, że waluta chińska była niedowartościowana o 25 do 40 proc. – po tym uelastycznieniu zyskała jedynie dwa proc. Chiny upiekły trzy pieczenie przy jednym ogniu. Zamknęły usta krytykom, wytrąciły broń tym, którzy chcieli nałożyć ograniczenia na chiński eksport, a jednocześnie wzmacniając walutę spróbowały ochłodzić gospodarkę (wzmacniająca się waluta działa jak podwyżka stóp), która nie miała zamiaru zwalniać. PKB w drugim kwartale wzrósł tam o 9,5 proc. Niektórzy analitycy twierdzą, że Chiny zrobiły za mało i był to raczej gest, niż bardzo istotna decyzja. To nie tak. Tą decyzją uchylono drzwi, a droga do uwolnienia będzie trwała długie lata, ale zakończy się sukcesem.
Ten pierwszy, mały krok i tak wywołał chwilowe trzęsienie ziemi. Przede wszystkim w dniu decyzji mocno wzrosła rentowność obligacji. Żartowano nawet, że to, co nie udawało się Alanowi Greenspanowi, udało się Chinom. Inwestorzy przestraszyli się, że Chiny będą kupowały mniej amerykańskich obligacji, które dotychczas nabywały po to, by wzmacniać dolara. Uważam, że wzrost rentowności z tego tylko powodu jest bezsensowny. Po to, by utrzymać juana na poziomie zbliżonym do tego po uelastycznieniu, Chiny i tak będą musiały podtrzymywać dolara. Już następnego dnia rentowność znacznie spadła, bo gracze doszli do podobnych wniosków. Drugim efektem był spadek cen akcji amerykańskich sieci sprzedaży detalicznych, które kupują bardzo dużo produktów chińskich. Obawiano się, że zwiększą się koszty zakupu i zmniejszą zyski. To też jest na razie nieuzasadniona obawa. Analizy mówiące o wzmocnieniu chińskiej waluty o ponad 10 proc. w ciągu roku należy między bajki włożyć – za bardzo odczułaby to gospodarka chińska. Bank Ludowy Chin będzie dbał o to, by wzmocnienie było nieznaczne. A skoro tak to aprecjację juana o 2 do 4 proc. producenci przełkną bez problemów. Owszem, niektórzy mogą podnosić ceny, ale tylko wtedy, jeśli dojdą do wniosku, że odbiorca to zaakceptuje. Polscy producenci nie zmieniali cen w eksporcie nawet wtedy, kiedy złoty umocnił się o 20 proc. Chińskie produkty mogą jednak zdrożeć, bo wzmocnienie juana jest doskonałym pretekstem do podnoszenia cen w sklepach.
Na rynku walutowym reakcja była umiarkowana. Nie wiadomo dokładnie, jak sytuacja się rozwinie. Dolar początkowo bardzo mocno stracił do walut azjatyckich – szczególnie do jena. To osłabiło go też w stosunku do euro, ale osłabiło nieznacznie. Już następnego dnia wszystko wróciło do normy. Słabszy na świecie dolar powinien osłabnąć i do euro, ale z drugiej strony jest nadzieja na zmniejszenie deficytu handlowego USA, co mogłoby dolara wzmocnić. Poza tym już maju do USA napłynęło 60 mld USD zagranicznego kapitału. To o około 12 mld USD więcej niż w kwietniu i najwięcej od lutego. Indeksy rosną, więc kapitał może nadal napływać, a dobre dane makro pomogą we wzroście rentowności obligacji.
Na wykresach indeksów nie widać na razie zagrożenia dla trendu wzrostowego, a czekanie na piątkowe dane o PKB powinno pomagać bykom. Są tylko dwie niewiadome: jak rynki będą reagowały na zamachy terrorystyczne i na wzrost rynkowych stóp procentowych. O terroryzmie niżej, a jeśli zaś chodzi o rosnącą rentowność obligacji to będzie ona szkodziła akcjom i pomagała dolarowi. Można podsumować to tak: jeśli wzrost rentowności nie będzie gwałtowny, to akcje nie ucierpią, a dolar będzie się powoli wzmacniał, o ile napięcia geopolityczne nie złamią trendu. Pamiętajmy, że dolar od 4 lat zazwyczaj traci, kiedy napięcie rośnie.
Z Polski
Na europejskie rynki oprócz zawirowań wynikających z decyzji Chin wpływ miały kolejne, ataki terrorystyczne w Londynie. Dopóki mają miejsce tylko w Londynie, to Europa patrzy na nie ze zgrozą, ale tak naprawdę cieszy się, że akcja nie ma szerszego zasięgu. Dlatego też reakcja giełd była typowa – całkowity spokój. Sytuacja zmieniłaby się diametralnie, gdyby nie tylko wzrosła częstotliwość ataków, ale zamachy miały miejsce w różnych krajach i miastach. W tym kontekście powstaje pytanie – czy sobotnie ataki w Egipcie są sygnałem wzmożonej ofensywy terroryzmu na całym świecie, czy to tylko przypadek? Trzeba brać pod uwagę, że z drugiej strony mamy nie tylko otumanionych, młodych ludzi, ale i wykształconych na zachodnich uczelniach inteligentnych przeciwników. Oni doskonale wiedzą, że gospodarce naszej cywilizacji zaszkodziłby strach, ale strach ciągle podsycany. Pokusą jest więc stopniowanie napięcia tak, by ogarnął on wszystkich. Nie wiemy, co będzie dalej, ale jeśli akcja terrorystów ograniczy się na razie do Londynu i Egiptu, rynki pozostaną spokojne. Jeśli zaatakowane zostaną następne miasta europejskie, a szczególnie gdyby nastąpiło uderzenie w USA, to histeria (pierwsze objawy w Londynie już było widać) będzie rosła, a rynki finansowe się nie obronią. To jest największe zagrożenie dla rynków.
W kraju w minionym tygodniu były dość spokojne. Rynek walutowy korygował się – złoty nieznacznie poszedł w górę. Duży wpływ miały ruchy na innych walutach, a te wynikały w dużym stopniu z decyzji Chin o uelastycznieniu juana. Trochę dziwiło to, że mimo sporego spadku cen obligacji (zawisły tuż nad linią trendu) złoty nie ucierpiał. Może to jednak być tylko przerwa w osłabieniu, szczególnie jeśli dolar będzie zyskiwał na rynku międzynarodowym. Nie liczyłbym na duże sukcesy posiadaczy naszej waluty w okresie przedwyborczym. Jeśli chodzi o rynek akcji to zachowywał się on relatywnie gorzej niż reszta Europy. Indeksy w ciągu tygodnia minimalnie spadły, ale najpierw WIG20 przełamał opór. To było zachowanie klasyczne w tej fazie gry – przełamanie oporu i dopiero wtedy korekta. Indeks spadł jednak w ciągu tygodnia tylko o 0,6 proc., czyli zachował się neutralnie. Nie miała więc racji większość analityków badana przez Wigometr. Rynek i tak, jak na okres przed sezonem publikowania raportów kwartalnych, zachowuje się bardzo dobrze. Zazwyczaj wtedy kursy spadają, bo fundusze czekają na konkrety ze spółek i nie kwapią się do kupna akcji. Nadal jednak indeksy wahają się przy szczytach, baza na kontraktach jest mocno ujemna, a Wigometr pokazuje, że olbrzymia ilość analityków jest w obozie niedźwiedzi. To nie zapowiada szybkiego końca hossy.
Dużą zagadką będzie w tym tygodniu wynik posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej. Po dużym wzroście wynagrodzeń również dane o sporym wzroście produkcji przemysłowej zmniejszyły oczekiwania na obniżkę o 50 pb. Wzrost produkcji o 6,8 proc. r/r był wynikiem dobrym, ale nie genialnym. Trzeba pamiętać o tym, że w czerwiec miał dwa dni robocze więcej niż rok temu. Poza tym produkcja samochodów wzrosła w stosunku do maja o ponad 30 proc., co rzecz jasna jest jednorazowym wyskokiem. Mimo tak niepewnych danych natychmiast odezwało się kilku członków RPP i minister finansów. Twierdzono, że mogą one zapowiadać nadchodzące ożywienie. Faktem jest, że w tym wzroście widać, iż znikł już wpływ dużej bazy z zeszłego roku. Nie oznacza to jednak, że rozpoczęło się poważne ożywienie gospodarcze. Jedynym oczywistym pozytywem był wzrost produkcji budowlanej o około 30 proc., co może oznaczać, że ruszyły inwestycje, a przecież to właśnie one mają być siłą napędową gospodarki w drugim półroczu. Mimo tych danych rada stopy obniży. Nadzieje na cięcie o 50 pkt baz. nie całkiem umarły. Tak właśnie twierdzi na przykład Merrill Lynch. Bardzo bym się jednak dziwił, gdyby tak się stało. Zgadzam się Dariuszem Filarem, członkiem RPP, który uważa, że rada musi być bardzo ostrożna w swoim postępowaniu. Uważam, że stopy spadną o 25 pkt baz., a nastawienie pozostanie łagodne. Ta decyzja jest już całkowicie zdyskontowana i nie powinna mieć żadnego wpływu na rynki finansowe, ale gospodarce będzie z czasem coraz mocniej pomagała.
Sezon wyników kwartalnych spółek rozpoczyna się u nas na poważnie w sierpniu, chociaż już w tym tygodniu będą docierały na rynek pierwsze zwiastuny. Ponieważ fundusze czekają na konkrety, a wyniki, skoro gospodarka zwolniła, powinny być raczej słabe, to nie bardzo jest pod co grać. Jednak niewątpliwie znajdą się spółki (raczej z drugiej ligi), które mogą przyjemnie zaskoczyć i to na nich może się skupić uwaga polskich funduszy. Uważam, że korekta może się przedłużyć. Szczególnie, gdyby ataki terrorystyczne nadal nas nękały. Końca hossy jednak jeszcze nie widzę. Nie było kończącego ją zwykle entuzjazmu.