Tibet nieudolnie naśladuje chińskie restauracje

Sroka Jarosław
opublikowano: 1999-02-01 00:00

Tibet nieudolnie naśladuje chińskie restauracje

Choć nie popieram tego, co władze Chin wyprawiają w Tybecie, to jednak przedkładam efekty poczynań kucharzy zza Wielkiego Muru nad produkcje ich tybetańskich naśladowców z Warszawy.

Restauracja Tibet na pierwszy rzut oka nie odróżnia się niczym szczególnym od podobnych knajpek tej klasy w stolicy. Drewniane sufity, ściany w pastelowych kolorach, ozdobione wytworami azjatyckich odpowiedników Cepelii, nieco zgrzebne meble, sprawiają dość sympatyczne wrażenie, choć wystrojowi brakuje oryginalności.

Ale do rzeczy. Najważniejsza jest przecież kuchnia, a w tej materii Tibet nie ma się za bardzo czym chwalić.

Warto spróbować Sha baklay — bułeczek z kurczakiem, ale za to pierożki z jagnięciną nie różnią się od serwowanych w tanich azjatyckich jadłodajniach.

Udana jest zupa z warzyw. Zdecydowanie nie polecam jednak Rue Gyoche — sam tłuszcz (nie wyłączając pierożków).

Tibet serwuje kurczaka na kilka sposobów. Nieźle smakuje przyrządzony wedle przepisu z prowincji Amdo — pali w ustach, ale przyjemnie. Tymczasem kurczak w sosie sojowym jest po prostu nijaki. Jagnięcina Karma to jedna z mocniejszych pozycji menu, prawdopodobnie dlatego, że kucharz zadał sobie nieco trudu przy doborze przypraw.

Desery — nic nadzwyczajnego. Warto za to wybrać coś z bardzo bogatej karty herbat.

Obsługa sympatyczna i dość sprawna, ma jednak tendencję do spoufalania się z gośćmi, nie przez wszystkich lubianą. Niektórym to jednak nie przeszkadza, czego dowodzi fakt, że Tibet ma ponoć stałych klientów.

MAŁE NIEPOROZUMIENIA: W Tibecie zmuszają gości do jedzenia chińskimi pałeczkami pośledniej jakości, tymczasem każdy, kto zabłądził do kraju lamów, wie, że panuje tam zwyczaj posługiwania się palcami zamiast sztućców. Nie tylko zresztą pałeczki zapożyczono z Chin. Cukiernice, czajniczki i inne drobne elementy zastawy również pochodzą z Pekinu.

NASZE TYPY

Julia Kafka

fot. Grzegorz Kawecki