Szczyt G-8 w XVIII-wiecznym Pałacu Konstantynowskim pod Sankt Petersburgiem formalnie zaczyna się jutro, ale już dzisiaj prezydent Władimir Putin odniesie pierwszy sukces. Po 12 latach negocjacji Rosja wreszcie podpisuje protokół o przystąpieniu do Światowej Organizacji Handlu (WTO), czego świadkiem będzie prezydent George W. Bush. Cały zaś szczyt zapowiada się jako jeden wielki triumf Putina, może mniej spektakularny od obchodów 60-lecia zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, ale merytorycznie znacznie ważniejszy.
Rosja nigdy nie pogodziła się z utratą roli jednego z dwóch globalnych hegemonów, jednak musiała przełknąć gorzką pigułkę i przejść mozolną drogę powrotną do ekstraklasy — tym razem gospodarczej. Najpierw była zapraszana na obrady G-7 do przedpokoju, stopniowo uzyskała pełne członkostwo tego klubu najbogatszych, wreszcie powierzono jej nieformalną prezydencję i organizację dorocznego szczytu. Prezydent Putin tylko państwa G-8 — oraz może Chiny i Indie — traktuje jak partnerów wartych zainteresowania, a cała reszta to plankton.
Niestety, tytuł naszego komentarza jest — oczywiście z zachowaniem historycznych proporcji — całkowicie adekwatny do następstw debaty w Sankt Petersburgu dla Polski. Bezpieczeństwo energetyczne będzie tam tematem absolutnie dominującym, znacznie ważniejszym od edukacji i walki z chorobami zakaźnymi oraz tematów stałych, takich jak walka z terroryzmem. A my nie mamy jakiegokolwiek wpływu na to, że nowy ład energetyczny — również w naszej części Europy — zostanie ułożony pod dyktando Rosji.
Podobnie jak naiwni alianci z Jałty, w poniedziałek przywódcy światowych potęg będą wyjeżdżać z Sankt Petersburga w poczuciu, że wykonali kawał dobrej roboty i przyjęli plan zabezpieczający świat przed energetycznym kryzysem. Integralną częścią owego planu stanie się m.in. Gazociąg Północnoeuropejski (taką nosi oficjalną nazwę) pod Bałtykiem, zatwierdzony i pobłogosławiony przez wszystkich unijnych członków G-8. A Polsce pozostanie jedynie wyższość moralna — tak jak w czterdziestym piątym.