Największa sportowa impreza świata wróci do Tokio po 56 latach. W 1964 r. Kraj Kwitnącej Wiśni manifestował podźwignięcie się z wojennych ruin i dołączenie do globalnej elity państw, które gościły igrzyska. Na dodatek były to pierwsze igrzyska transmitowane w telewizjach na całym świecie, a krajowe stacje jako pierwsze pokazały część zawodów w kolorze.

Różnica między gospodarczą kondycją Japonii wtedy i teraz jest kolosalna. Pół wieku temu kraj ten notował dwucyfrowe tempo wzrostu PKB, jego populacja wciąż rosła, a struktura demograficzna była korzystna (wystąpił efekt „dywidendy demograficznej”). Igrzyska w 2020 przypadły natomiast Japonii pogrążonej w wieloletnim zastoju, starzejącej się oraz coraz bardziej ustępującej pod względem geopolitycznym sąsiednim Chinom.
Łucznictwo gospodarcze
Tokio nie otrzymałoby po raz trzeci igrzysk - pierwszy raz to miasto wybrano na organizatora imprezy w 1940 r., choć po napaści na Chiny stolicę Japonii wymieniono na Helsinki, a ostatecznie ze względu na II wojnę światowa impreza i tak się nie odbyła – gdyby nie poparcie ze strony władz z premierem Shinzo Abe na czele. Organizacja igrzysk idealnie wpisuje się w politykę gospodarczą szefa japońskiego rządu, której jednym z filarów (lub „strzał”, jak nazywa to sam Abe) są wydatki publiczne. Doświadczenie uczy, że trudno o lepszą okazję do wydawania publicznych środków niż mega-projekt olimpijski.
Chociaż do igrzysk zostały jeszcze cztery długie lata, szacowane koszty już rosną. Pod koniec lipca komitet organizacyjny, że budowa siedmiu tymczasowych obiektów olimpijskich pochłonie nie 690 mln USD, ale przynajmniej 2,6 mld USD. Jak nie trudno się domyślić, pierwotnie raportowany budżet igrzysk (3,5 mld USD) zostanie przekroczony, niewykluczone, że wielokrotnie.
Do wydatków tych należy dodać środki przeznaczone na modernizację infrastruktury – sam stadion ma kosztować ponad miliard dolarów, do tego dojdzie budowa nowych linii kolejowych i dróg oraz wzniesienie wioski olimpijskiej. Wszystko to pochłonie kolejne miliardy z budżetu najbardziej zadłużonego kraju na świecie (229 proc. PKB), którego bank centralny sukcesywnie kumuluje coraz większe porcje rządowych obligacji. Pytanie, jak długo trwać może taka ukryta forma monetyzowania długu, pozostaje otwarte.
Koniec rozrzutności?
Igrzyska w Tokio mogą być niepowtarzalne także ze względu na politykę Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W reakcji na wyniki referendów w kilku miastach-kandydatach (w tym w Krakowie) oraz narastającej krytyce związanej z przyznawaniem kolejnych wielkich imprez autorytarnym rządom z państw rozwijających się, światowy ruch olimpijski uchwalił Agendę 2020, której jednym z głównych celów jest „odchudzenie” igrzysk, tak, aby ponownie mogły być organizowane w mniejszych miastach (jak w przeszłości w Helsinkach czy Antwerpii).
Od Japonii pod przywództwem Shinzo Abe trudno oczekiwać skromności, ponadto kandydatura Tokio została wybrana w 2013 r., a więc dwa lata przed przyjęciem Agendy. Pierwszy wybór w nowej rzeczywistości dokonany zostanie za rok, a „czarnym koniem” olimpijskiego wyścigu może okazać się Budapeszt.
Więcej o kandydaturze Węgier przeczytasz w artykule „Olimpijski sen Orbana. Budapesz chce igrzysk w 2024 r.”.