Świdnica. Jedno z nielicznych polskich miast wciąż pachnących mokrym kamieniem i suchym drewnem. Czyli historią. Ale nie tylko.
Miasto zaskakuje mnóstwem atrakcji, z których najciekawszą wcale nie jest pomnik srającego chłopa.
Świdnica? Ot, kolejne stare miasto przy drodze do Jeleniej Góry. Zazwyczaj omija się je obwodnicą, z której widać — co najwyżej — strzeliste wieże kościołów. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że ta najwyższa — wieża katedry św. Stanisława i św. Wacława — to jedna z najwyższych wież kościelnych w Europie i trzecia w Polsce. Do najwyższej na świecie wieży katedry w Ulm brakuje jej 58 m.
Piwo do Pizy
Świdnica jest jednym z najstarszych polskich miast. Powstała w czasach, gdy Mieszko I z powodzeniem bił Niemca, a Śląsk i Kraków stawały się częścią państwa polskiego. W XIV w. było już największym po Wrocławiu śląskim miastem, liczącym 8 tys. mieszkańców. I wiodło mu się niezgorzej. Eksport piwa i sukna — to tajemnica zamożności mieszkańców. Piwo można było kupić nawet we włoskiej Pizie, sukno — pojęcia nie mam gdzie. Świdniczanie handlowali na potęgę, z kim się dało i kto miał pieniądze. Kto nie wierzy, niech zajrzy do jedynego w Polsce i jednego z nielicznych na świecie Muzeum Dawnego Kupiectwa w byłym ratuszu na rynku. Oprócz zbioru zabytkowych opakowań, głównie butelek, flaszek i gąsiorków z różnych odmian szkła, kamionkowych i blaszanych pudełek na tytoń, herbatę, kawę, papierosy i łakocie, są też tzw. realia kupieckie, czyli przedmioty stanowiące wyposażenie sklepów, np. kasy oraz zbiór eksponatów związanych z reklamą: szyldy, popielniczki, wydawnictwa promocyjne. Jest nawet zrekonstruowana karczma, apteka i sklep kolonialny.
Secesyjne krągłości
Świdnica miała szczęście, że Niemcy, uciekając przed Armią Czerwoną, nie zdążyli jej zniszczyć. Rosjanie też nie mieli na to czasu, goniąc Niemców. Aż przyszli Polacy i co mogli, zepsuli. W miejsce kilku zabytkowych kamieniczek wkomponowali socrealistyczne klocki (bo kamieniczki poniemieckie), a gdy wzięli się do socrealistycznego liftingu średniowiecznego ratusza, materia nie wytrzymała i wieża ratuszowa zawaliła się, grzebiąc kilku „fachowców”.
Mimo to wciąż pachnie tu historią, ale nie tą przesiąkniętą naftaliną, lecz zapachem mokrego kamienia i suchego drewna. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Stare miasto, rynek. Każdy, kto widział te w Krakowie, Toruniu, Wrocławiu czy w Poznaniu, przyzna, że Świdnica śmiało może z nimi konkurować. Zresztą to drugi co do wielkości po Wrocławiu zespół zabytkowej architektury na Dolnym Śląsku. Kilka z prawie 500 mieszczańskich kamieniczek pamięta czasy wojny trzydziestoletniej. Niektóre są zdobione oryginalnymi barokowymi rzeźbami. Inne przyciągają wzrok secesyjnymi krągłościami. A nad wszystkim góruje jasno oświetlona w nocy rzeźba Hermesa — greckiego boga handlu.
Większość starego miasta jest iluminowana, to cecha charakterystyczna Świdnicy. W nocy jest tu jak w dzień. Nic dziwnego, że Świdnica została ogłoszona Najlepiej Oświetloną Gminą w Polsce. Skoro już jesteśmy przy żarówkach i dyplomach, Świdnica zdobyła jedną z pierwszych nagród w międzynarodowym konkursie oświetleniowym firmy Philips, pokonując rywali m.in. z Indii, Hongkongu i Hiszpanii.
Kopia oryginału
Jednak najbardziej przyciągają wzrok świdnickie kościoły. Jest ich wiele, bo mieszczanie nie skąpili grosza na ich budowę. A że mieli go sporo, to i kościoły są nieliche. Katedra św. Stanisława i św. Wacława budowana 240 lat, zaskakuje rozmiarami. To największy kościół na Dolnym Śląsku. We wnętrzu uderza ogrom budowli. Nawa główna ma 71 m długości i 25 m wysokości.
Zaskoczenie czeka w górnej kaplicy nawy, zwanej Chórem Mieszczan. Stojący tam ołtarz (tzw. szafiasty, czyli panoptyk) wydaje się znany nawet tym, którzy go nigdy wcześniej nie widzieli. Powstał w 1492 r. i przedstawia scenę Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. Skojarzenia? To niemal kopia ołtarza głównego Wita Stwosza w kościele Mariackim. Ten sam okres, ta sama scena, niemal identyczna forma.
Przypadek? Okazuje się, że nie. Świdniccy mieszczanie byli jednymi z fundatorów krakowskiego ołtarza, a jego twórca bawił w Świdnicy w roku 1489 w drodze do Norymbergi. Być może ambicją świdnickich mieszczan było posiadanie podobnego dzieła, przynajmniej przypominającego krakowskie, w czym dopomógł im sam Wit Stwosz.
Jeszcze większe zaskoczenie sprawia Kościół Pokoju, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie bez powodu. To najstarszy na świecie kościół o konstrukcji szachulcowej, jeden z dwóch zachowanych, zbudowany z drewna i gliny, w którym próżno szukać choćby jednego gwoździa.
Wewnątrz — przepych trudny do opisania. Paradoksalnie nie powinno go być, jak przystało na świątynie ewangelickie, słynące z surowości i ascezy. Tymczasem bogactwem wystroju prześcignął katedrę katolicką. Nie bez powodu. A ten jest zaskakujący, podobnie jak jego historia. Otóż zbudowali go ewangelicy tuż po wojnie trzydziestoletniej. Przed wojną było ich tu sporo. Szerzył się protestantyzm. Do czasu, gdy na polecenie papieża najechała Świdnicę kompania dragonów Lichtensteina i siłą katolicyzowała wszystkie 14 kościołów. Gmina ewangelicka pozostała bez choćby jednego.
Ale mieli szczęście, bo to właśnie protestanci wygrali wkrótce wojnę trzydziestoletnią. Na mocy pokoju westfalskiego cesarz Ferdynand III nie musiał się godzić na budowę trzech kościołów ewangelickich na terenach opanowanych przez katolików: w Jaworze, Głogowie i Świdnicy. Ale się zgodził. Taki gest tolerancji. Wymuszony, więc katolicy, kiedy tylko mogli, podkładali nogę protestantom: a to wyrzucając kościół poza mury miasta, a to zabraniając stawiania przy nim dzwonnicy, w końcu nakazując jego budowę z materiałów nietrwałych, takich jak drewno, słoma, piasek czy glina. A jakby tego było mało, postawili warunek, że budowa nie może trwać dłużej niż rok. Słowem, tolerancja na całego.
Ewangelicy i tak dopięli swego. Budowę kościoła rozpoczęto w 1656 roku a zakończono rok później. Efekt? Zaskakująco wielka przestrzeń i olśniewający wystrój.
Warto się wybrać do pobliskiej wsi Krzyżowa. Stoi tam neogotycki pałac. W czasach II wojny światowej zawiązano tu „krąg z Krzyżowej” (Kreisauer Kreis) — antyhitlerowski niemiecki ruch oporu, a w 1989 roku odbyła się polsko-niemiecka msza pojednania z udziałem premiera Tadeusza Mazowieckiego i kanclerza Niemiec Helmuta Kohla.
Żenująca rzeźba
Świdnica ma jeden feler. Próżno tu szukać dobrej knajpy. Ale żądni kulinarnych przygód powinni odwiedzić pierwszą w Polsce manufakturę czekolady Jacka Sikory przy ulicy Komunardów 5. Poproście go o kwadratową czekoladkę z papryczką chilli lub jeszcze lepiej — z serem pleśniowym. A jeżeli poczujecie rewolucję w żołądku, udajcie się w okolice miejskiej oczyszczalni ścieków. Ujrzycie jedyną na świecie rzeźbę „Srającego Chłopka”. Z jakichś powodów przewodnikową atrakcję Świdnicy. Na szczęście, niejedyną.
