Trybunał boi się dogonić króliczka

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2021-09-22 20:00

Przerwanie przez Trybunał Konstytucyjny kolejny raz, tym razem do 30 września, rozprawy dotyczącej wyższości/niższości prawa unijnego nad krajowym było oczywistością.

Organ Julii Przyłębskiej – która otrzymała od najwyższego władcy Jarosława Kaczyńskiego tytuł „odkrycia towarzyskiego ostatnich lat” – potulnie wykonuje dyspozycje politycznych szefów. Cała procedura rozpatrywania wniosku premiera Mateusza Morawieckiego objęta jest przecież całościowym pakietem rozgrywki Prawa i Sprawiedliwości z różnymi instytucjami Unii Europejskiej.

Od lipca zmieniła się na niekorzyść rządu bardzo ważna okoliczność. Na stole leżą konkretne niemałe pieniądze, w tym z Krajowego Planu Odbudowy, który zaakceptowany zostanie przez Komisję Europejską… no właśnie, nie wiadomo kiedy. Słynne propagandowe billboardy z nieprawdziwą (ponieważ operującą wyłącznie transferem brutto z UE do Polski, bez odliczenia rosnącej narodowej składki) kwotą 770 mld zł jeszcze gdzieś tam się błąkają, ale obecnie nikt już do nich nie wraca. W pakietowej rozgrywce Julia Przyłębska wykonuje rozkaz gonienia króliczka, na razie boi się choćby pomyśleć o jego złapaniu. Dlatego można obstawiać, że również 30 września rozprawa się nie skończy, lecz uzyska kolejny termin kontynuowania. Przecież w każdym momencie mogą zostać podniesione jakieś nowe kwestie, tak zaskakujące sędziów, że będą musieli przygotować się do kolejnego posiedzenia. Na szczęście pretekstem już nie może stać się rozszerzenie orzekającego składu TK z początkowej piątki do pełnej piętnastki. Odkrycie towarzyskie popełniło na starcie wielki błąd, ale szybko zostało przywołane do porządku przez pryncypała, który wymaga, aby oczywisty triumf PiS nad wrażą UE uzyskał najwyższą rangę proceduralną, której miernikiem jest właśnie liczebność składu. Jego członkami są m.in. byli posłowie Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz, którzy bezwzględnie powinni honorowo wycofać się z orzekania akurat w tej rozprawie (co nie zmieniłoby nazywania składu TK pełnym), ale przecież nigdy tego nie zrobią.

Treść orzeczenia trybunału pod przewodem Julii Przyłębskiej jest oczywistością, ale zgody na jego wydanie udzieli dopiero Jarosław Kaczyński.
trybunal.gov.pl

Wypada przypomnieć, czego właściwie dotyczy wniosek premiera z marca. Został sformułowany po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, odnoszącym się do możliwości oceniania przez polskie sądy prawidłowości powoływania sędziów. Szef rządu – bardzo charakterystyczne, że nie zrobił tego prezydent – zwrócił się do TK o zbadanie zgodności z Konstytucją RP trzech przepisów traktatu o UE. Chodzi o pierwszeństwo prawa unijnego oraz zasadę lojalnej współpracy UE i państw członkowskich. Koniecznie trzeba przypomnieć, że kwestionowane przepisy traktatowe Rzeczpospolita Polska ratyfikowała, i to nawet podwójnie. W 2003 r. odbyło się referendum akcesyjne, akceptujące ówczesną wersję traktatu i bezpośrednio na podstawie jego wyników (przy takim trybie ustawa upoważniająca już nie jest potrzebna) dokument ratyfikacyjny podpisał prezydent Aleksander Kwaśniewski. Potem w Lizbonie w 2007 r. traktat o UE (a także drugi o funkcjonowaniu UE) gruntownie znowelizowano, ustawa ratyfikacyjna została przyjęta przez Sejm i Senat ogromną większością, prezydent Lech Kaczyński bardzo długo wstrzymywał postawienie kropki nad „i”, ale gdy w 2009 r. wreszcie się zdecydował – zrobił to na galowo, podczas uroczystości pod pałacowym żyrandolem z udziałem wierchuszki UE. Dlatego obecnie jego brat oraz uczniowie niby nie podważają samej litery traktatu, lecz rzekome dokonywanie przez unijne instytucje nadużyć interpretacyjnych. No tak, ale wniosek premiera do TK dotyczy jednak dosłownych, dwukrotnie ratyfikowanych przez Polskę zapisów…