Problemy gospodarcze i polityczne świata odsuwają na dalszy plan zagadnienie cyfrowego podziału globu. Dystans między grupami społecznymi, które mają dostęp do globalnejinfrastruktury telekomunikacyjnej oraz pozostającymi na marginesie nowego etapu rozwoju cywilizacyjnego, nadal się pogłębia. Liczba i wartość transakcji w sieci ustawicznie rośnie, choć może już nie z takim przyspieszeniem, jak przewidywano. Wzrasta też informacyjna rola zasobów internetowych.
Problem dostępu do Internetu ma dwa aspekty: finansowy i techniczny. Datowane na sierpień zestawienia OECD wskazują, że mierzone w odniesieniu do siły nabywczej koszty dostępu do Internetu stawiają Polskę w czołówce najdroższych krajów. Zależnie od sumarycznego czasu połączeń jest to najczęściej drugie miejsce w grupie 30 badanych krajów. Taka sytuacja utrzymuje się już od wielu lat. Niestety, pesymistyczny jest też obraz technicznego aspektu dostępu do sieci. Do średniej europejskiej brakuje w Polsce jeszcze 9 do 10 milionów przyłączy telefonicznych. Przy tempie rozwoju z roku 2000, od takich krajów jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania dzieli nas ponad 12 lat. Dogonienie Hiszpanii czy Portugalii będzie wymagać 7 lat. Oczywiście, jeśli wymienione kraje pozostaną na tym samym poziomie co dzisiaj.
Telefoniczna część stacjonarnej sieci telekomunikacyjnej jest o tyle ważna, że wdzwaniane połączenie z Internetem jest ciągle w Polsce najpowszechniejszą metodą dostępu do niego. Inne rozwiązania, takie jak dostęp przez sieci telewizji kablowej czy radiodostęp, to na razie oferta dla niewielkiego odsetka zainteresowanych.
Innym ważkim elementem rozwoju społeczeństwa informacyjnego jest telefonia komórkowa. W Polsce rozwój telefonii komórkowej GSM jaskrawo odbija od marazmu sieci stacjonarnej. W trzy lata operatorzy GSM zyskali więcej użytkowników niż sieć stacjonarna przez cały okres PRL-u. Jednak w grupie krajów aspirujących do członkostwa w UE nie należymy do liderów.
Wbrew powszechnym oczekiwaniom, telefonia GSM nie zdołała otworzyć bram Internetu dla masowych użytkowników. Stało się tak z wielu względów, z których podstawowe to słabe walory użytkowe techniki WAP, wolna transmisja i wysokie ceny usług. Natomiast na UMTS trzeba będzie zaczekać znacznie dłużej niż szacowano jeszcze rok temu. Nowa technika może też nieprzyjemnie rozczarować potencjalnych użytkowników, gdy przyjdzie sięgnąć do portfela.
Mimo całej złożoności problemów, które miały wpływ na obecny stan polskiej gospodarki, trudno nie dostrzec destrukcyjnej roli ograniczonego dostępu do usług telekomunikacyjnych. Blisko połowa ludności Polski żyje w małych miastach i na terenach wiejskich. To obszary największego bezrobocia i zarazem drastycznych dysproporcji w dostępie do usług telekomunikacyjnych. Na koniec 2000 roku na każdych 100 mieszkańców polskich miast przypadało 34,71 abonenta telefonii stacjonarnej. Na wsi — tylko 17,33. A czy można sobie dzisiaj wyobrazić firmę, choćby bardzo małą, funkcjonującą bez telefonu? Trudno też oczekiwać sukcesów gospodarczych bez stałego łącza z Internetem. Telekomunikacja staje się niemal tak podstawowym elementem życia gospodarczego i społecznego jak prąd elektryczny.
Niedawno rozpoczęto testy nowego rozwiązania, umożliwiającego dostarczenie zintegrowanej usługi telefonii i transmisji danych przez sieci energetyczne. Nie chodzi tu o podwieszanie światłowodów na liniach przesyłowych wysokiego napięcia, lecz o dostarczenie sygnału do... gniazdka 220 V. Cena takiego „elektrycznego” rozwiązania jest o połowę niższa niż budowa tradycyjnego przyłącza telefonicznego. Potencjał nowej techniki ilustruje fakt, że koszty przyłączy abonenckich stanowią ponad 60 proc. kosztów budowy całej krajowej sieci telefonicznej. Jest więc nowa szansa na rozwikłanie węzła gordyjskiego polskiej telekomunikacji.
O dostępie do Internetu przez sieci elektryczne mówi się na świecie już od kilku lat, choć wcześniej przygotowane rozwiązania nie zawierały opcji usług telefonicznych.
Wśród problemów powstrzymujących ekspansję tej nowej techniki należy wymienić m.in. konieczność zmiany zbyt restrykcyjnych norm na poziom zakłóceń, jakie mogą być emitowane przez przewody elektryczne. Istotna będzie także elastyczność zakładów energetycznych, gdyż to do nich należy sieć elektryczna. Ponadto, trzeba będzie rozwiązać problemy formalne przyłączenia do sieci TP SA i uzyskania zasobów numeracji telefonicznej. Często będzie też trzeba wybudować nowe segmenty sieci światłowodowej. Całość układa się więc w dosyć złożone logistycznie przedsięwzięcie, które wymaga działań na większą skalę — by się opłaciło. Duża skala, jak wiadomo, łączy się z dużym kapitałem, który po doświadczeniach niezależnych operatorów z TP SA raczej omija inwestycje telekomunikacyjne w Polsce. Jest też problem innej natury — zapewne odbiorcy prądu niezbyt chętnie widzieliby finansowanie inwestycji z ich opłat za prąd. Pojawia się więc obszar wymagający regulacji, dotąd podporządkowany osobnym organom administracji. A może należy je połączyć?
Tak obszerny pakiet problemów nie oznacza, że rozwiązanie „elektryczne” należy zarzucić. Jednak, by nowa szansa, jaką niesie technika, nie została po raz kolejny zaprzepaszczona, konieczne są zmiany w dotychczasowej organizacji sektora telekomunikacyjnego i energetycznego. Ale przecież są one tak czy owak konieczne...
Andrzej Piotrowski dyrektor IeG w Centrum im. Adama Smitha