Bogdan Góralczyk: UE powinna przedstawić datę swego rozszerzenia
DEKLARACJE TO NIE CZYNY: Jest wiele oznak, że UE nie zamierza szybko przyjmować nowych członków z Europy Środkowej i Wschodniej — dowodzi Bogdan Góralczyk. fot. Małgorzata Pstrągowska
Wchodzenie do Unii przypomina pościg za uciekającym celem, na dodatek jeszcze zmiennym. My przedstawiamy daty, a Unia nic; nie tyle milczy, co stawia nowe warunki i zadania. Ciągle jeszcze nie wiemy, do jakiej naprawdę UE przyjdzie nam wstąpić. Wyjaśni to dopiero, jak się wydaje, tegoroczna Konferencja Międzyrządowa (IGC). Jakie jeszcze nowe warunki Unia nam postawi?
MAMY wiele oznak, iż UE nie zamierza spieszyć się z przyjmowaniem nowych członków z Europy Środkowej i Wschodniej. Werbalne zapewnienia to nie to samo co realne czyny. Prezydent Chirac i kanclerz Kohl obiecywali nam członkostwo już w 2000 roku — i co? Takie deklaracje niewiele kosztują, mogą za to przynieść danemu politykowi spory poklask. Od kiedy weszliśmy w fazę prawdziwych negocjacji (listopad 1998), deklaracje się skończyły, rozpoczęła się gra interesów. W jej trakcie UE sprawia wrażenie niezdecydowanej panny, nierzadko nieco przestraszonej. Przywódcy państw członkowskich UE najwyraźniej boją się, że wyborcy wymierzą im karę za to, iż zdecydowali się przyjąć do klubu państwa o wiele biedniejsze. Taka panuje tam powszechna opinia.
TAKIE STANOWISKO wymaga z naszej strony krytyki. I to z wielu powodów. Po pierwsze, państwa zachodnie zdają się zapominać, że proces transformacji, a tym bardziej modernizacji po naszej stronie, jest jeszcze daleki od zakończenia. Wcale nie jest pewne, czy przeszliśmy już z masą krytyczną reform na drugą stronę. Bez wsparcia i dodatkowych środków jeszcze niejedno z państw naszego regionu może wypaść z szyn na tej krętej trasie. Dlaczego jeszcze nikt w UE nie wyciągnął wniosków, że wspomaganie reform jest znacznie łatwiejsze — i tańsze — niż wyciąganie państwa z zapaści i chaosu? Po drugie, w większości państw naszego regionu, także i u nas, daje się odczuć zmęczenie reformami. Przedłużanie ich w nieskończoność, a to może być efekt niezdecydowania po unijnej stronie, to nic innego jak wiatr w żagle dla wszelkiej maści populistów i demagogów, gotowych zbić polityczny kapitał na społecznej frustracji i masowym rozczarowaniu.
JAK najszybciej powinniśmy znać nie tylko datę rozszerzenia UE na Wschód, ale też konkretny harmonogram tego poszerzenia. Tym bardziej że to nic nowego. Taki harmonogram obowiązywał zarówno przy dochodzeniu do jednolitego rynku (1985-92), jak też wypracowywaniu zasad unii gospodarczej i walutowej (1993-2002). Wówczas wyraźnie określano poszczególne fazy danego procesu, niemal wszystko było wiadomo wiele miesięcy wcześniej.
UNIA obawia się strat i dużego wysiłku finansowego ze swej strony. Owszem, nasze dochody różnią się zasadniczo, ale zarazem rozporządzamy danymi za cały okres stowarzyszenia (w naszym przypadku, od grudnia 1991 r.). Co z nich wynika? Fakty są jednoznaczne: w okresie 1992-97 aż 83 proc. całej nadwyżki handlowej (wysokości 767 mld euro) państw UE przypadało na nasz region. Nie jest więc prawdą teza, że Unia na zbliżeniu z nami może tylko tracić. Na razie korzysta.
MINĘŁO JUŻ ponad dziesięć lat od tektonicznych zmian w naszym regionie. Przez ten czas wiele z państw, w tym Polska, zmieniło się na lepsze, zmierza we właściwym kierunku. Jednakże zakres przedsięwzięć i zadań stojących przed nami jest tak ogromny, natomiast ilość środków w zanadrzu tak skromna, że sami — trzeba to uczciwie powiedzieć — nie damy rady. Kiedy wreszcie po zachodniej stronie znajdą się mężowie stanu gotowi myśleć kategoriami całego kontynentu, a nie tylko zważać na opinie własnego elektoratu? Świat najwyraźniej wkroczył w erę globalną, a przywódcy Unii zamknęli się we własnej, sporej co prawda, ale jednak społeczności lokalnej.
Bogdan Góralczyk jest pracownikiem naukowym Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.