O ukraińskich przedsięwzięciach biznesowych w Polsce informujemy na łamach PB regularnie. Najświeższe wieści dotyczyły inwestycji nieruchomościowej Dmytra Firtasza, ukraińskiego oligarchy ściganego przez Stany Zjednoczone, i jego pomysłu na import gazu do Polski i Ukrainy.
Poza tym opisywaliśmy m.in. inwestycje Volodymyra Petrenki, aktywnego w sektorze paliwowym i Ołeksandra Herehy, planującego przejęcie polskiego Interportu. Pisaliśmy też o ukraińskim biurze podróży, które uruchomiło usługi w Polsce, oraz producencie urządzeń dla branży spożywczej, który zainwestuje u nas w fabrykę.
Polska jest bazą wypadową
Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, dostrzega trend.
- Widzimy zainteresowanie lokalizowaniem w Polsce przedsięwzięć z udziałem kapitału ukraińskiego – mówi Jacek Piechota.
Do zarządzanej przez niego izby zgłaszają się np. przedsiębiorcy ukraińscy wywodzący się z Doniecka, którzy po 2014 r., kiedy Rosja zaatakowała Donbas, wyemigrowali na Zachód i do niedawna nie myśleli o robieniu biznesu w Polsce. Teraz jednak rejestrują u nas działalność i planują przeniesienie się wraz z całymi rodzinami. Reprezentują różne branże, m.in. chemiczną, farmaceutyczną, IT oraz urządzeń i maszyn dla przemysłu.
- Polska jest dziś dla nich bazą, z której mogę wspierać Ukrainę i przygotowywać się do jej odbudowy, a potem do robienia interesów. Ważna jest też bliskość kulturowa i to, że mamy już w Polsce diasporę ukraińską. To wszystko powoduje, że Ukraińcy dobrze się u nas czują – uważa Jacek Piechota.

Jego zdaniem to pozytywny trend. Szef izby zwraca jednak uwagę, że ukraińskie fortuny powstawały w dawnych czasach, gdy według oficjalnych danych ponad połowa działalności gospodarczej odbywała się w szarej strefie.
- To oznacza, że polskie służby mają ważne zadanie. Muszą zająć się badaniem pochodzenia ukraińskiego kapitału i przeszłości przedsiębiorców. Jednocześnie nie powinniśmy dyskryminować ukraińskich przedsiębiorców. Jeśli kapitał został zalegalizowany, jeśli dziś stosuje się do wszystkich wymagań prawa, to bym go nie skreślał – mówi Jacek Piechota.
Programiści są mile widziani
Andrzej Szurek, prowadzący kanału ZEWschodu oraz dyrektor zarządzający w InnerValue, doradzającej m.in. spółkom ze Wschodu szukającym u nas kapitału, przypomina z kolei, że po 2014 r. też widoczna była fala kapitału ukraińskiego. Zajęty wówczas Donieck był miastem ludzi zamożnych, kipiał biznesem. Ci ludzie przenieśli się wówczas do Kijowa lub Unii Europejskiej.
- Dziś widzę znaczący napływ ukraińskich przedsiębiorców technologicznych do Polski. Przenoszą się do nas duże firmy zatrudniające programistów i studia pracujące dla branży gier. W zeszłym roku Ukraińcy otworzyli w Polsce 20 tys. nowych firm, z czego ok. 15 tys. to działalności gospodarcze, a reszta to spółki z o. o. – mówi Andrzej Szurek.
Przypomina, że Ukraina już od lat jest dobrze widoczna na światowej scenie technologicznej i odnosi sukcesy, więc dla Polski ten trend jest pozytywny, zwłaszcza że przedstawiciele tej branży, czyli nowi mieszkańcy naszego kraju, są zamożni.
- W przeszłości ukraiński kapitał kojarzył się przede wszystkim z kapitałem oligarchicznym, ale czasy się zmieniły – konkluduje Andrzej Szurek.
Kontrola wymyka się rządowi
Branża paliwowa, która po latach walki z szarą strefą szczyci się dziś przejrzystością i dobrymi standardami, zastanawia się, czy polskie służby są przygotowane na przedsiębiorców z kraju, w którym współczynnik korupcji jest wysoki, a ogromna część obrotu gospodarczego odbywa się w gotówce.
Jeden z naszych rozmówców opowiada, jak prowadził rozmowy z funduszem inwestycyjnym założonym przez jednego z ukraińskich oligarchów, który zamierza inwestować w energetykę odnawialną w regionie, w tym w Polsce. Przyznaje, że ważną kwestią jest to, kto w takim przypadku jest prawdziwym inwestorem, jakie ma cele i czy przypadkiem nie ma w tym pieniędzy rosyjskich.
Polska administracja wydaje się tymczasem ukraińskimi inwestycjami nieco zaskoczona, o czym świadczy przypadek opisywanego przez nas Baltchemu, firmy zarządzającej terminalami paliwowymi w Świnoujściu i Szczecinie. W zeszłym roku po połowie udziałów kupili w niej Volodymyr Petrenko i polski biznesmen Jan Bobrek, którego ojciec – noszący to samo imię i nazwisko – był opisywany przy okazji sprawy tzw. mafii paliwowej. Nie wiadomo, który z inwestorów wywołał w naszej administracji większy niepokój, ale 17 marca Baltchem został niespodziewanie wpisany na listę aktywów strategicznych. Oznacza to, że jeśli Volodymyr Petrenko będzie chciał odkupić pakiet udziałów od Jana Bobrka – a rozmowy trwają – będzie potrzebował zgody ministerstwa klimatu. Dotychczas nie była potrzebna, a resort klimatu w odpowiedziach na pytania PB powtarzał, że rynek paliw nie jest ściśle regulowany i spółki nie mają obowiązku informowania ministerstwa o swoich planach sprzedażowych.