Zmiana czegokolwiek w marce o tak ugruntowanym wizerunku jak Volvo łatwa nie jest. Jest ryzyko obrazy zwolenników, jest ryzyko nieprzekonania do siebie sceptyków, no i jest ryzyko zarysowania własnego obrazu. Tymczasem za sprawą małego elektryka Volvo… rozpędziło się do największej prędkości w swojej historii.
Strategia
Kiedy w 2023 r. Szwedzi wypuścili na rynek EX30, swojego najmniejszego SUV-a, okazało się, że ów model dokonał czegoś niemożliwego. Przekonał do siebie nawet tych, którzy na hasło samochód elektryczny się wzdrygali, oraz tych, którzy, przewracając oczami, wytykali małemu Volvo chińskie układy. Z kronikarskiego obowiązku należy powiedzieć (napisać), że w odróżnieniu od niemal wszystkich poprzednich modeli Volvo, które zostały wyprodukowane od 2010 r. (w którym właścicielem marki stał się koncern Geely), nie powstało w Göteborgu.
Auto opiera się na platformie SEA2 opracowanej przez Geely. To oznacza, że ma wspólne cechy np. z autami Smart #1 czy Zeekr X. Ale wiecie co? Nikomu to nie przeszkadza. I to jest właśnie fascynujące. Volvo zrobiło wiele, by zaszczepić w tym maluchu swoje szwedzkie DNA. Jest minimalizm, jest skandynawski dizajn, jest też ta słynna volvowska nadopiekuńczość w kwestii bezpieczeństwa. A że podłoga, silnik i baterie są z Chin? To chyba nie najgorzej, zważywszy, że – czy to nam się podoba, czy nie – Państwo Środka ma dziś jedne z największych elektromobilnych kompetencji na świecie.
Według zamierzeń Volvo EX30 to miał być ich entry-level EV – mały, przystępny, stylowy. Powstał z myślą o tych, którzy wcześniej nie patrzyli w stronę marki. I to zadziałało. Aż 75 proc. nabywców EX30 to nowi klienci Volvo. To nie przypadek – to strategia. Skuteczna. W 2024 r. tylko w Chinach sprzedano ponad 25 tys. EX30 i niemal… 100 tys. w Europie. W maju i czerwcu 2025 r. sprzedawał się lepiej niż niektóre modele Tesli – 12,5 tys. tylko w czerwcu! W Europie był drugim najchętniej kupowanym elektrykiem.
To fenomen, biorąc pod uwagę niełatwy czas dla elektromobilności. Volvo wiedziało, że EX30 ma być globalny, więc – gdy tylko pojawiły się pierwsze groźby barier celnych – uruchomiło produkcję w Belgii. Rezultat? Auto dostępne szybciej, tańsze w imporcie i bardziej europejskie w oczach klientów. Postrzegali ten model jak minimalistyczne, nowoczesne studio w centrum miasta: niewielkie, ale przemyślane, ekologiczne, z dobrą lokalizacją (czyt. ceną). Nie bez powodu EX30 zyskał łatkę Volvo dla każdego. Z ceną w granicach 170-180 tys. zł wyróżnia się też – pozytywnie – na tle konkurencji, nawet tej z mainstreamu.
Co jeszcze zadziało się w przypadku EX30? Brak ekofanatyzmu. W przeciwieństwie do wielu innych elektryków EX30 nie próbuje być manifestem ideologicznym. To nie jest samochód, który ma cię nawracać. To samochód, który po prostu chce ci się spodobać. Dlatego odniósł sukces. Nie spotkał się z hejtem, który dotknął m.in. inne elektryczne Volvo (XC40 Recharge), nie wzbudza kontrowersji – wzbudza sympatię.
Co więcej, EX30 nie próbuje się wybielać. Otwarcie mówi się o jego pochodzeniu, że dzieli platformę z markami, które jeszcze niedawno nie istniały w Europie. Ale to właśnie ten pragmatyzm – czysty, bez udawania – daje mu przewagę. Klienci to kupili. Dosłownie. W 2024 r. dostarczyło 763,4 tys. samochodów na całym świecie (+8 proc. r/r) – to najlepszy wynik w historii. Marka zanotowała też rekordowy przychód – 400 mld SEK (149,2 mld zł). Rekordowy jest też zysk firmy (27 mld SEK, ok 10,1 mld zł). Poprzedni rekord przychodu (399 mld SEK) Volvo zanotowało w 2023 r., a zysku (26 mld SEK) w 2022 r. Największymi rynkami dla Volvo były w 2024 r. Europa z 48-procentowym udziałem w sprzedaży, Chiny (21 proc.) i USA (16 proc.). A EX30 był jednym z motorów napędzających ten sukces.
Trekkingowe obuwie
EX30 stało się dla szwedzkiej marki czymś więcej niż tylko kolejnym modelem.
Jest swoistą bramą do przyszłości i dowodem, że można łączyć obecne czasy, europejski gust i elektromobilność w formie, która po prostu się podoba. Nie jest to może samochód dla każdego, ale jest to samochód, który każdy może polubić. W czasach gdy wiele marek idzie w stronę elektrycznego banału i unifikacji, Volvo stworzyło coś wyjątkowego: auto, które ma duszę, choć samo jest dzieckiem unifikacji. Drzemie w nim to, co w szwedzkich projektach kochamy – filozofia lagom – nie za dużo, nie za mało. Umiar, równowaga i ograniczenie się do tego, co jest wystarczające. Pod tym względem EX30 mówi wyłącznie po szwedzku.
Teraz EX30 idzie o krok dalej. Zakłada buty trekkingowe. EX30 Cross Country to wariant podwyższony, przyozdobiony i trochę bardziej niepokorny wizualnie niż bazowy EX30. Co ciekawe, wciąż mały i wciąż miejski oraz… cały czas uczciwy. Nikt tu nie udaje Defendera czy Wranglera. Mówi po porostu: chcesz zjechać z utwardzonej drogi? Proszę bardzo. Ja tam wolę asfalt, ale tyś tu panem.
Na pierwszy rzut oka EX30 Cross Country wygląda jak zwykłe EX30, tylko w kurtce Fjällräven. Niby to samo auto, ale detale mówią coś zupełnie innego. Matowe zderzaki, dodatkowe osłony, podniesione zawieszenie (+19 mm), nieco miększa charakterystyka jazdy, większe opony jasno deklarują: to ja, wersja dla aktywnych. I nawet jeśliś nie do końca aktywny, ale lubisz się na takiego lansować, EX30 Cross Country świetnie ci w tym dopomoże. Z zewnątrz jest nieco treningowo zawadiacki, ale wewnątrz to stare dobre EX30.
W przeciwieństwie do EX30, który występuje z różnymi wariantami napędu (RWD i AWD), Cross Country oferowany jest tylko w jednej konfiguracji – za to nie byle jakiej. 422 KM, dwa silniki elektryczne, napęd na cztery koła i przyspieszenie 0-100 km/h w około 3,7 s. To dane, które jeszcze niedawno przysługiwały hot hatchom z ambicjami. Teraz w małym SUV-ie z lusterkiem do makijażu i fotelami z butelek PET. Witamy w przyszłości.
Zasięg? Nieco niższy niż w zwykłej wersji Twin Motor. Według producenta różnica to zaledwie 4 proc. (na niekorzyść Cross Country). Realnie? Ponad 350 km na jednym ładowaniu.
Cross Country nie należy do tanich – i nie musi. Do ceny wypasionego EX30 należy doliczyć 30-40 tys. zł. Ale Volvo wie, co robi. Oferując outdoorową wersję swojego bestsellera, nie tylko poszerza ofertę, lecz także daje klientom to, co kochają – możliwość manifestowania i kreowania stylu, z którym chcą się utożsamić. To auto dla tych, którzy cenią niezależność, ale nie chcą SUV-a wielkości kiosku. Dla tych, którzy cenią zrównoważony rozwój, ale nie mają ochoty na nudę. Dla tych, którzy chcą się czasem ubrudzić, ale tak, by nie pochlapać markowych bryczesów. EX30 Cross Country nie zdominuje rynku – i nie musi. To niszowy wariant globalnego hitu, ale taki, który pokazuje, że Volvo potrafi więcej niż tylko zapełniać Excela wynikami sprzedaży. Potrafi w grę, w którą dziś grać jest bardzo trudno. To gra w indywidualność. W globalnym i elektromobilnym świecie bardzo trudno się wyróżnić. Wszyscy składają auta z tych samych klocków, baterii, silników. Trudno o indywidualizm. Volvo jest jedną z tych marek, które płynąc z głównym nurtem, bardzo dbają o swoje dziedzictwo. I to jest mały promyk nadziei na to, że skandynawskie podejście do motoryzacji nie przeminie ze wschodnim wiatrem.
Pean
Volvo EX30 Cross Country to coś w rodzaju szwajcarskiego scyzoryka w świecie kompaktowych SUV-ów elektrycznych. Ma wszystko: osiągi, styl, funkcjonalność, ale też odrobinę przygodowego zacięcia. A wszystko opakowane najbardziej po szwedzku jak się dało. Zgoda. Ten samochód nie zamieni cię w Beara Gryllsa. Pozwoli jedynie zaparkować bliżej lasu. Niemniej cieszę się, że jest. Nie dlatego, że przebieram nogami, by go kupić, ale dlatego, że dba, by motoryzacja – nawet w dzisiejszych czasach – miała szansę na różnorodność, a my na wybór czegoś więcej niż moc i kolor.






