Na saskokępskim brzegu Wisły w zeszłym roku odwiedziłem restaurację Boathouse przy Wale Miedzeszyńskim.
Proponowała sporo niezłych win na kieliszki, często ze wskazówkami, do których dań mogą pasować. W menu wypatrzyłem gęsie wątróbki, na które jestem pies. W karcie win nie było wtedy towarzysza dla tego przysmaku. Ku memu zdziwieniu kelner oświadczył, że — jego zdaniem — nic w karcie win do tej potrawy nie pasuje i zgłosił już szefostwu konieczność uzupełnienia winnej oferty. Przykład godny naśladowania!
Gdy niedawno nawiedziliśmy Boathouse, postanowiliśmy zamówić różniące się od siebie potrawy i pozwolić sommelierowi, by dobrał wina. Ale w dniu naszej wizyty „kolega znający się na winach” był nieobecny i porad udzielała sympatyczna kelnerka.
Zaproponowany nam na aperitif kieliszek australijskiego Chardonnay Banrock Station (20 zł) był przedni i odpowiedniej temperaturze 10,8 st. C). Na nos — rocznik w karcie win był wiadomością niejawną — wino pochodziło z roku 2000.
Na przystawkę wybraliśmy carpaccio di Manzo (28 zł) — plasterki surowej wołowiny z rukolą, parmezanem, kaparami, truflową oliwą, cytryną i czarnym pieprzem — oraz dziwacznie brzmiącą po polsku potrawę Grilled Haloumi (29 zł) — czyli grillowany kozi ser m.in. z dodatkami rukoli i oliwek.
Oba dania — godne polecenia. Trudności zaczęły się przy doborze win. Do carpaccio zarekomendowano nam wina na kieliszki — w tym nawet ciężkiego australijskiego Shiraza!
Przystaliśmy z bólem serca na kieliszek hiszpańskiego Laguna de la Nava Gran Reserva z Valdepeny (26 zł) — z drugiej połowy lat 90.? Wino, długo leżakowane w beczkach z francuskiego dębu, nabrało wprawdzie łagodności i harmonii, ale swoisty dla tych zabiegów zapach wanilii zabijał wdzięki delikatnego smaku carpaccia. Dużo złego — znów! — zrobiła za wysoka temperatura wina (aż 21,6 st. C!). Nieco lepszym partnerem okazało się — podane wcześniej jako aperitif — australijskie Chardonnay, polecone do grillowanego koziego serka. Dla carpaccia wyrób z antypodów był neutralny i nie przeszkadzał rozwinąć mu skrzydeł. Ale gdy zamówiliśmy kieliszek nowozelandzkiego Sauvignon Blanc z Soljeans Estate (23 zł)... Ach, kombinacja naprawdę warta grzechu!
Wybierając danie główne, nie poddaliśmy się podpowiedziom kelnerki (sola a la Boathouse: faszerowana mięsem krabów — 50 zł czy jagnięcina z kostką w sosie rozmarynowo-czosnkowym za 58 zł). Mając w pamięci cudowne spaghetti carbonara, którym zajadałem się w zagubionej na toskańskich wzgórzach maleńkiej restauracyjce De Rino, wybrałem z bogatej listy makaronów tagliatelle z „tradycyjnym” — jak napisano — sosem carbonara (32 zł). Z ryb zdecydowaliśmy się na „świeżą doradę królewską” (58 zł). Uwaga! Grillowana z ziołami ryba z sokiem z cytryny i oliwą z oliwek to był wybór wyśmienity. Gorzej z carbonarą: zawiesisty sos sporządzono może tradycyjnie, ale chyba nie dla kuchni włoskiej — bardziej przypominał bogate w śmietanę niemieckie mutanty tej potrawy.
Znów daliśmy szansę kelnerce: zamówimy butelkę, ale wino musi pasować do obu potraw. Można mówić o premedytacji, gdyż w karcie brak było lekkich, czerwonych win. I znów usłyszeliśmy uczciwe: w karcie nie ma czerwonego wina, stosownego dla tak różnych dań. Brawo!
Kelnerka bez przekonania wskazała hiszpańskie wino Crianza Luisa Canasc z rejonu Rioja (159 zł butelka), dodając, że samym winem na pewno się nie rozczarujemy. Z etykiety mieliśmy się nareszcie dowiedzieć o roczniku (to w Boathouse z reguły wstydliwie skrywana informacja). Nie było się czego wstydzić! Bo rok 1999 w rejonie Rioja był może nie tak wyjątkowy jak 1995, znawcy uważają go jednak za naprawdę udany. Prócz — obowiązkowego dla Crianzy — rocznego leżakowania w butelkach, w drodze do naszego kieliszka wino spędziło gdzieś dodatkowych parę lat, choć w ostatnim okresie na stojąco (na co wskazywał korek). I znów fatalnie go podano (21 st. C!), ale z minuty na minutę stawało się coraz lepsze w smaku. To dobre, zrównoważone, zarazem łagodne wino nie mogło się niestety przebić się przez zawiesistą carbonarę.
A do dorady pasowało jak pięść do oka: przepyszna, delikatna ryba z cięższą i dominującą na podniebieniu Rioją po prostu przestawała istnieć. Sojusznikiem ryby okazało się zaś — zamówione wcześniej — Sauvignon Blanc. Warto spróbować!
Delektując się długim posmakiem Rioi, zastanawialiśmy się, które danie w menu byłoby dla niej najlepszym partnerem. Następnym razem skonsumuję ją w towarzystwie jagnięciny z kostką „Cote d’Azur”.