Wadliwe przepisy regulujące rynek energii sprawiają, że działające w Polsce elektrownie wiatrowe stoją na granicy bankructwa. Firmy zagraniczne gotowe zbudować u nas tego typu obiekty wstrzymały się z realizacją swoich planów.
Obecnie na naszym Wybrzeżu działa 30 wiatraków o łącznej mocy 28 MW. W przyszłości, na Pomorzu oraz w Wielkopolsce miało ich powstać aż 2 tys. Jednak inwestorzy, którzy zamierzali budować kolejne źródła odnawialnej energii, na razie wstrzymują realizację planów.
— Na polskim rynku pozostało 15 firm wykorzystujących siłę wiatru do produkcji energii, podczas gdy dwa lata temu było ich kilkaset. Większość wolała jednak przenieść działalność na tereny Słowenii, Bośni i Hercegowiny, Chorwacji czy Estonii —twierdzi Andrzej Kaźmirowski, wiceprezes zarządu Cannon Polska, dewelopera wyspecjalizowanego w budowie elektrowni wiatrowych.
Zwolennicy energii wiatrowej twierdzą, że jej rozwój, oprócz oczywistych korzyści dla środowiska, pomoże w likwidowaniu bezrobocia, zwłaszcza na północy Polski.
— Niemiecki przemysł stalowy w ciągu trzech lat przestawił się w dużym stopniu na wykorzystanie energii wiatrowej. W efekcie powstało kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy w elektrowniach i firmach produkujących dla nich wyposażenie. Podobnie może stać się w naszym kraju. Problem bezrobocia, sięgającego miejscami 30 proc. występuje w regionie o najbardziej sprzyjających rozwojowi energetyki wiatrowej warunkach czyli na północy Polski — mówi Andrzej Kaźmirowski.
Jego zdaniem, powstanie farmy wiatrowej na terenie któregoś z województw nadmorskich można porównać z wygraniem przez nie losu na loterii. Według szacunków polskich stowarzyszeń producentów energii wiatrowej, zagraniczne firmy chcą zainwestować na Pomorzu około 1 mld USD (4,16 mld zł), z których co najmniej 300 mln USD (około1,2 mld zł) może trafić do portfela lokalnych firm. Część tej kwoty przypadłaby samorządowcom. Bowiem budowa farm wiatrowych oznacza zasilenie budżetu gminnego o podatek od nieruchomości, który może wynieść do 2 proc. wartości danego obiektu.
— Staramy się ułatwić inwestorowi rozpoczęcie działalności. Prowadzimy wszelkie analizy związane z wpływem planowanych elektrowni na otoczenie i zmieniamy plan zagospodarowania przestrzennego terenu. Jednak głównym problemem hamującym inwestycje jest brak przepisów regulujących relacje między producentem energii a jej odbiorcą. Nasz niemiecki inwestor czeka, aż przepisy zostaną zmienione i upodobnią się do obowiązujących w UE — mówi Jerzy Zmierczak, wójt gminy Radziejów, w której mają powstać farmy wiatrowe.
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Gospodarki, zakładom energetycznym (ZE) grozi kara, jeżeli nie kupią określonej ilości energii odnawialnej. Przy czym do obowiązków prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE) należy rozstrzyganie sporów związanych z odmową zakupu energii lub nieuzasadnionym wstrzymaniem jej dostaw.
— URE do tej pory nie może wyliczyć i wyegzekwować kar za ubiegły rok, mimo że dane wszystkich dystrybutorów energii powinny dotrzeć do urzędu po zakończeniu 2001 r. Dzieje się tak, ponieważ obowiązek zakupu ekologicznej energii jest rozliczany w okresach rocznych. Skoro na razie nie ma mowy o żadnych karach, to która firma działająca na zasadach rynkowych przejmie się obowiązkiem zakupu energii w tym roku? URE powinien skrócić okres rozliczania obowiązkowego zakupu prądu ze źródeł odnawialnych do trzech miesięcy — uważa Andrzej Kaźmirowski.
Polityka Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE) sprawia, że spółka dystrybucyjna może odmówić zakupu energii wiatrowej bez żadnej sankcji prawnej.
— ZE wolą poczekać, kiedy zostanie określona wysokość kary i jeżeli kwoty te będą niskie, raczej zapłacą karę niż kupią energię — twierdzi Wojciech Romaniszyn, prezes spółki Elektrownie Wiatrowe, zarządzającej farmą wiatrową w Barzowicach.
Wraz z upadkiem elektrowni wiatrowych, stracą nie tylko ich właściciele. Przepadną także pieniądze, które na budowę wiatraków przeznaczył Eko-Fundusz w ramach ekokonwersji polskiego zadłużenia. Z tych dotacji farma w Cisowie otrzymała 27 mln zł, a elektrownie w Barzowicach — prawie 7 mln zł. Dodatkowo obaj ci inwestorzy, których elektrownie działają w pobliżu Darłowa, otrzymali atrakcyjne kredyty z Narodowego i Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska.
Zakłady energetyczne wymagają od elektrowni wiatrowych szczegółowego planowania dostaw prądu z 48-godzinnym wyprzedzeniem. Ten warunek jest nie do spełnienia. Dlatego producentom energii odnawialnej grozi bankructwo.
— Wnosimy w tej sprawie pozew do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz do Najwyższej Izby Kontroli. Chcemy także nakłonić ambasadorów państw, które przystąpiły do ekokonwersji, aby przeprowadzili dokładną analizę sposobu wydawania środków na rozwój energetyki odnawialnej w Polsce — twierdzi Wojciech Romaniszyn.
Bankrutujące farmy wiatrowe wnioskują także do Sądu Antymonopolowego o wszczęcie postępowania przeciwko URE.
Natomiast Polskie Towarzystwo Energetyki Wiatrowej wystąpiło do PSE z prośbą o wyłączenie energetyki wiatrowej z Regulaminu Rynku Bilansującego.