Tyle miłych słów, ale skoro autorzy proszą o dyskusję to znaczy, że nie chcą gratulacji i owacji, ale czekają na krytykę. Trochę jej dostaną, chociaż muszę powiedzieć, że z większością wniosków i uwag się zgadzam. Tutaj będę jednak pisał o tym, co do czego mam wątpliwości, albo się po prostu nie zgadzam. Po pierwsze jestem głęboko przekonany, że jeśli za pracę nad tym zagadnieniem zabrałby się inny zespół badawczy to otrzymałby inne rezultaty. Wnioski byłby zapewne podobne, ale obraz nie aż tak czarny. Zespół analizował 117 wskaźników, którym przypisywał różne wagi wpływające na ocenę poszczególnych dziedzin. Jest więcej niż pewne, że inny zespół analizowałby inny zestaw z zupełnie innymi wagami, więc wynik też byłby różny od otrzymanego.
Zdecydowanie nie zgadzam się w redaktorem Jackiem Żakowskim, który w radiu TOK FM mówił o tym raporcie w samych superlatywach tratując jego powstanie jako zmianę ideologii naszego rządu. Jak rozumiem z neoliberalnej na pro-społeczną. Według mnie, tym razem Jacek Żakowski popełnił błąd w ocenie. „Tym razem", bo zazwyczaj się z nim zgadzam, ale ostatnio wydaje mi się, że widzi świat przez zdecydowanie zbyt różowe okulary. Owszem, raport firmowany jest przez szefa Zespołu Doradców Strategicznych Premiera, a sam premier otwierał konferencję, ale to nic nie znaczy. Po pierwsze w samy raporcie są niepokojące luki i niedopowiedzenia, a po drugie prawdziwe nastawienie rządu widać nie w raportach, a w podejmowanych działaniach, a do nich jeszcze daleko.
Dlaczego uważam, że raport nie sygnalizuje zmiany ideologii rządzących? Przejdźmy od ogółu do szczegółu. Przede wszystkim nie podoba mi się bardzo „zekonomizowane" traktowanie PKB jako miernika. Uważam, że jeśli mówi się o kapitale intelektualnym, czyli o wartościach niematerialnych, to tym bardziej należy szukać innych niż PKB wskaźników. Tymczasem już na początku raportu autorzy piszą, że „Polska nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału, nie rozwija się równie szybko jak inne kraje w naszym regionie - np.: Słowacja, Estonia czy Litwa". Jaka jest teraz sytuacja państw nadbałtyckich to już wiemy (blisko recesji i dwucyfrowa inflacja). Nawiasem mówiąc, jaki jest sens porównywania gospodarek zbliżonych do aglomeracji warszawskiej z Polską? Generalnie uważam, że bardziej sensowne byłoby propagowanie na przykład ONZ-owskiego wskaźnika HDI (Human Development Index) - jest zresztą wiele innych wskaźników, bardziej miarodajnych niż PKB w ocenie rozwoju kraju. Zresztą w rankingu HDI Polska dobrze nie wygląda (37 miejsce).
Niepokojące wydaje mi się też, że bardzo niewiele jest w tym raporcie o wpływie globalizacji i trwających od lat osiemdziesiątych neoliberalnych reform na świat, a co za tym idzie i na Polskę. Uważam, że zabrakło rozdziału o wpływie tych czynników na wzrost niepewności ludzi, rozsypanie się więzów społecznych, coraz mniejsza lojalność na linii pracodawca - pracownik itp. Generalnie, negatywny wpływ na życie rodzinne i stosunki społeczne, a co za tym idzie powodujący obniżanie kapitału intelektualnego. W raporcie nie wymienia się też, wśród kluczowych wyzwań i ich implikacji dla strategii rozwoju Polski, niestabilności rynków finansowych. Czyżby autorzy, wśród których są przecież znani ekonomiści nie widzieli tego, co dzieje się w tej chwili na świecie? Obawiam się, że to opuszczenie jest symptomatyczne. Wygląda to tak jakby autorom ten temat wyjątkowo się nie podobał.
Właściwie tylko w jednym miejscu (no, może jeszcze we wspomnieniu o Chinach o Indiach) pisze się p globalizacji. Autorzy uważają, że „imigranci są Polsce potrzebni ze względu na dramatyczny spadek liczebności populacji, szybko starzejące się społeczeństwo i brak rąk do pracy w niektórych zawodach". Wygląda to tak jakby rozglądano się za tanią siłą roboczą. Uczciwie trzeba przyznać, że piszę się też, iż „istnieje jednak ryzyko, że wobec braku odpowiedniej polityki imigracyjnej i integracyjnej pojawią się getta imigrantów z biednych krajów, wzrośnie bezrobocie i wydatki socjalne". Obawiam się jednak, że biznes wymusi zwiększenie imigracji, a za tym nie pójdzie „odpowiednia polityka imigracyjna i integracyjna". Nawiasem mówiąc w krajach, w których tak polityka jest od dawna stosowane problemy z imigrantami są olbrzymie. U nas byłoby dużo gorzej.
Dużym zastrzeżeniem w stosunku do raportu jest niedostrzeganie konieczności zwiększenia wydatków budżetowych. Jeśli chce się osiągnąć wiele z celów stawianych (słusznie) prze autorów to nie sposób zapominać o pieniądzach z budżetu. Raport jednak zdaje się to starannie pomijać. Mało tego, w części poświęconej płacom nauczycieli widać manipulację. Autorzy w wersji dostarczonej na konferencji (nie ma tego w wersji internetowej) pokazują dwa wykresy. Na jednym są roczne wynagrodzenia początkującego nauczyciela - Polska jest na 18 miejscu na 18 państw. Na drugim jest roczne wynagrodzenie nauczyciela po 15 latach pracy. Polska jest na 7. miejscu. Chodzi o pokazanie, że pensja nauczycieli z doświadczeniem jest bardzo dobra i tylko młodzi nauczyciele zarabiają za mało. Wpisuje się to w obecne spory ze związkami nauczycielskimi. Tyle tylko, że przegapiono, że na ty drugim wykresie na ostatnim miejscu jest... Norwegia. To zmusza do dokładniejszej analizy. Cóż się okazuje? Porównuje się stosunek zarobku nauczyciela do PKB na głowę, co nie ma żadnego sensu. Nic dziwnego, że bogata i oszczędzająca na przyszłe pokolenie Norwegia w tym rankingu zajmuje ostatnie miejsce. Należałoby porównywać płace nauczycieli do średnich płac (a jeszcze lepiej do mediany), ale podejrzewam, że wtedy raport dostarczyłbym amunicji związkom zawodowym i stąd to dziwne porównanie. Tyle tylko, że obniża to wiarogodność całego raportu.
Podobne, dziwne manipulacje widać w rozdziale „Student". W wersji internetowej wypadł (w porównaniu do wersji wydrukowanej) podrozdział „Jak zwiększyć sprawność uczelni w tworzeniu nowej wiedz". Rozdział bardzo kontrowersyjny, bo autorzy piszą w nim, że finansowanie badań i rozwoju przez przedsiębiorstw jako procent PKB jest najniższe wśród krajów UE i OECD. Nie ma jednak ani słowa na temat finansowania ze środków budżetowych. Ludzie w zespole są niewątpliwie bardzo wykształceni i inteligentni. Dlaczego zapomnieli o wpływie finansowania z budżetu? Czyżby dlatego, że w Polsce wydatki te były (być może dane nieznacznie się już zmieniły- nie sprawdzałem) niższe od 2 procent PKB, a w UE bliskie 3 proc.? W krach skandynawskich to nieco mniej niż 5 procent, a w azjatyckich, w okresie najszybszego rozwoju sięgały 8-10 procent.
Gdyby raport o tym pisał to musiałby napisać również o konieczności zwiększenia wydatków z budżetu, a autorzy starają się tego jak ognia unikać. W sytuacji, kiedy zmniejsza się podatki, zwiększa ulgi na dzieci i opowiada o podatku liniowym mówienie o konieczności zwiększenia nakładów na oświatę czy prace badawczo-rozwojowe jest szkodliwe. Stąd zapewne takie braki raportu. Generalnie uważa, że tego typu opracowania powinny powstawać w zespołach niezwiązanych z rządem. Jeśli tak nie jest to ciąży na nich pewnego rodzaju grzech pierworodny.
Za pierwszy krok można autorów zdecydowanie pochwalić. Problemem jest jednak realizacja postawionych celów. W raporcie pisze się, że „niezbędna jest również reorientacja horyzontu rządzenia z krótkookresowego na długookresowy". Jak to zrobić, kiedy zmiana ekipy co 4 lata wymusza działanie w dążeniu do osiągnięciu celów krótkookresowych? Można wręcz powiedzieć, że demokracja szkodzi długoterminowemu działaniu. Oświeconej dyktatury jednak nie wprowadzimy, chociaż w Azji (Singapur, Tajwan, Korea Pd.) sprawdzała się doskonale. Skoro nie wprowadzimy to nie uwierzę w realizację celów postawionych w raporcie, jeśli w ciągu kilku dni premier Tusk nie przedstawi harmonogramu działania. Mogłoby to wyglądać na przykład tak: 6 miesięcy dyskusja i powołanie Sejmowej Komisji Kapitału Intelektualnego, 6 miesięcy przygotowanie programu realizacji działań służących do osiągnięcia celów wyznaczonych przez Komisję, przedstawienie terminarza działań i powołanie ministra za te działania odpowiadającego. Wierzycie Państwo w to, że tak się stanie?
