Wałbrzych i Katowice na topie

Małgorzata Grzegorczyk
opublikowano: 2006-08-08 00:00

Wygrywają te strefy, które się wyspecjalizowały. I to jest rada dla pozostałych, chociaż awangarda już ma nowe plany.

Śląsk górą. Strefy katowicka i wałbrzyska wypadły najlepiej w najnowszym raporcie firmy doradczej KPMG, oceniającym działalność SSE w 2005 r. i przygotowanym na prośbę „PB”. W porównaniu z raportem z 2004 r. opublikowanym niedawno w „Gazecie Prawnej”, strefa wałbrzyska pozostała liderem, a katowicka dołączyła z trzeciego miejsca. Lepiej od średniej wypadły też strefa łódzka, legnicka, pomorska i mielecka. W badaniu porównano 16 czynników, w tym nakłady inwestycyjne, liczbę inwestorów, zezwoleń i wyniki finansowe.

— Ranking za lata 2004 i 2005 nie zmienia się znacząco. Tu liderzy pozostają liderami. A są to strefy, mające na siebie pomysł, czyli katowicka ze specjalnością motoryzacyjną, łódzka z branżą AGD i wałbrzyska, która z powodzeniem łączy te dwie branże. Tworzenie klastrów ma również sens, dlatego że łatwiej znaleźć specjalistów z danej branży, bo szkoły odpowiadają na potrzeby przedsiębiorców i kształcą fachowców — mówi Mirosław Proppé, dyrektor w firmie doradczej KPMG, odpowiedzialny za projekt.

Zaskakująco dobrze

Niektóre strefy zawdzięczają dobry wynik czynnikom zewnętrznym.

— Wysoką pozycję legnickiej strefy spowodowały dość duże nakłady inwestycyjne oraz relatywnie dużo miejsc pracy i zezwoleń. Warto jednak podkreślić, że strefie pomaga obecność KGHM. Strefa nie musi tak aktywnie zabiegać o inwestorów, których ściąga ta jedna duża firma — ocenia doradca z KPMG.

 

Niekiedy dobry wynik to efekt niskiej bazy.

— Tak może być z Pomorską SSE. Strefa zanotowała w latach 1999-2005 wzrost wydanych zezwoleń o 920 proc., bo na koniec 1999 r. miała 4, a sześć lat później 42 — tłumaczy Mirosław Proppé.

Specyfika Krakowa

Nieco zaskakuje niska pozycja krakowskiej strefy.

— Choć zanotowała ona wzrosty w nakładach inwestycyjnych i miejscach pracy, to jednak były one mniejsze niż gdzie indziej. Wiąże się to niewątpliwie ze specyfiką tej strefy: jest tu więcej centrów badawczych, które są mniej kapitałochłonne niż fabryki. Należy jednak pamiętać, że w dłuższej perspektywie centrum Motoroli czy IBM trudniej przenieść do innego kraju niż fabrykę. W centrum badawczym kapitałem są ludzie. Fabrykę w około 10 lat można zamknąć, spisując na straty halę, a przenosząc maszyny i produkcję do tańszego kraju. To krakowska strefa może zapewnić długoterminową przewagę konkurencyjną Polski, bo za chwilę kilka dużych inwestycji produkcyjnych dzięki niższym kosztom pracy odbiorą nam Rumunia i Bułgaria, a bezkonkurencyjne pod tym względem od lat pozostają Chiny czy Indie — podkreśla Mirosław Proppé.

Bywało jednak i tak, że krakowska strefa traciła inwestorów przez opieszałość urzędników.

— Do 2000 r. trafiło do katowickiej strefy kilku klientów, którzy nie mogli załatwić spraw w urzędach. Po pół roku starań zwracali się do nas. Strefa działała tak samo, ale urzędy nie — dodaje Piotr Wojaczek, prezes Katowickiej SSE.

Recepta od ręki

Zdaniem doradcy z KPMG recepta na sukces to specjalizacja stref.

— Myślę, że zarządzający strefami powinni pomyśleć, w czym mogą być najlepsi. Na przykład dla branży IT nieważne są dobre drogi, tylko telekomunikacja. Zwolnienia podatkowe to za mało, bo przecież oferują to wszystkie strefy. A jest o co walczyć. Wygląda na to, że zanosi się na dobre czasy dla inwestycji, globalne firmy będą jeździć po świecie i szukać lokalizacji — zapowiada Mirosław Proppé.

Tymczasem liderzy mają nowe pomysły. Prezes wałbrzyskiej strefy Mirosław Greber chciałby przygotowywać po kilkadziesiąt hektarów, które później dzieliłby dla średnich inwestorów — to metoda, która sprawdziła się np. w podstrefie w Żarowie czy Jelczu-Laskowicach. Prezes Katowickiej SSE ma zupełnie nowe plany.

— Z urzędem marszałkowskim, samorządami i gminami wzięliśmy się za trudny temat: tereny po upadłych zakładach. Brownfield jest kosztowniejszy w przygotowaniu terenu niż greenfield, ale mamy na Śląsku kilka tysięcy kilometrów kwadratowych terenów poprzemysłowych. Można by wybrać z nich 1,5 tys. kilometrów, część obiektów wyburzyć, część infrastruktury poprawić. Nie mogłem tego robić wcześniej, bo miałem 800 tys. zł w kasie, nie miałem odpowiedniego doświadczenia, a strefa — marki. Wystarczy, żeby znalazł się pierwszy klient, a wszystko ruszy — mówi Piotr Wojaczek.