Walka o hegemonię szkodzi rynkom

Kamil ZatońskiKamil Zatoński
opublikowano: 2018-10-14 22:00

Wojna handlowa to tak naprawdę bój o pozycję nr 1 na świecie. Pierwsi cios wyprowadzili Amerykanie, dzięki czemu zyskali przewagę

z artykułu dowiesz się:

  • jak konflikt USA-Chiny wpływa na rynki kapitałowe
  • kto wygra wojnę handlową

Mimo gwałtownej przeceny w ostatnich dniach amerykański rynek akcji pozostaje najbardziej dochodowym w tym roku wśród najważniejszych giełd. Nasdaq utrzymuje się ponad 8 proc. nad kreską, a S&P500 zyskał 4 proc. Tokijski Topix i paneuropejski Stoxx 600 straciły po 6-7 proc., a MSCI Emerging Markets zanurkował o 14 proc. Wybór nie jest łatwy, bo — jak podkreśla Kamil Cisowski, dyrektor działu analiz i doradztwa inwestycyjnego w Xelionie — amerykańskie akcje, które mocno rosły, są drogie, a pozostałe — po spadkach — tanie.

— Tyle że trudno sobie wyobrazić, by te drugie drożały, kiedy indeksy w Ameryce będą spadać — zaznacza Kamil Cisowski.

Jego zdaniem, inwestorzy powinni ograniczyć zaangażowanie w akcje w ogóle, a w krótkim terminie zachować ostrożność i poczekać na uspokojenie na rynkach wschodzących.

— Wierzę, że w przyszłym roku rynki wschodzące i Polska będą zachowywać się lepiej niż rozwinięte, w szczególności Stany Zjednoczone — uważa Kamil Cisowski.

Jarosław Karpinski, zarządzający w TFI PZU, szansy dla rynków rozwijających się upatruje w zmianie trendu na dolarze.

— Przez parę miesięcy dolar umacniał się, ale nie mam pewności, czy ta cięciwa nie jest zbyt napięta, a za miesiąc, po wyborach uzupełniających do Kongresu, kurs amerykańskiej waluty może zacząć się zmieniać. Strach padał na rynki wschodzące, bo nie wiadomo, czy z którejś szafy nie wypadnie trup, ale pamiętajmy, że mniej niż połowa z nich jest dotknięta silnym dolarem, jeszcze mniej ma wysokie zadłużenie, więc jako grupę preferowałbym właśnie emerging markets. W szczególności te, które nie są narażone na skutki wojen handlowych — mówi Jarosław Karpiński.

Karol Godyń z Rockbridge TFI radzi obserwować rozwój sytuacji w Brazylii, ponieważ jego zdaniem przybiera on wymiar korzystny dla rynku akcji. Jego zdaniem, wśród rynków rozwiniętych najlepszym miejscem do inwestowania są mimo wszystko Stany Zjednoczone.

— Amerykańska gospodarka wygląda znakomicie, choć na rynku akcji tanio nie jest. Tyle że spośród pozostałych rynków rozwiniętych właściwie każdy ma swoje problemy — dodaje zarządzający.

Zgadza się z nim Piotr Rzeźniczak z Esaliens TFI, który jest przekonany, że to Stany Zjednoczone nadal będą przyciągać najwięcej kapitału. Wojciech Górny z NN Investment Partners TFI potencjału do zarobku nie dostrzega obecnie natomiast ani na rynkach rozwiniętych, ani na rozwijających się.

— Dalsze spadki spowodują, że będzie to dobry moment do wejścia na rynek, bo wyceny się poprawią. Cieszy też, że po latach jednego trendu zwyżki cen akcji i obligacji rynki nie są już tak skorelowane — dodaje.

O co chodzi Trumpowi

Specjaliści, którzy byli uczestnikami dyskusji na XI Kongresie Inwestycyjnym Xeliona, podzielili się w ocenie prymatu Stanów Zjednoczonych nad Chinami, ale zgodzili się, że wojny handlowe to bój o coś więcej niż nadwyżka handlowa.

— Trwa przeciąganie liny i każdy chce mieć jak najwięcej sojuszników. Pewnie długoterminowo Państwo Środka straci na wojnach, a krótkoterminowo ucierpią wszystkie kraje, które są w łańcuchu przemysłowym z Chinami, jak np. Tajlandia — mówi Jarosław Karpiński.

— USA mogły przeciągnąć na swoją stronę Meksyk i Kanadę, ale już teraz można postawić tezę, że Chiny są ważniejsze dla świata gospodarczego niż Stany Zjednoczone. Dlatego nie wierzę, że Donaldowi Trumpowi uda się przekonać do swoich racji większość świata, w tym Europę, która chce stać z boku — uważa Kamil Cisowski.

Wojciech Górny z NN IP TFI za światowego hegemona wciąż jednak uważa Amerykę ze względu na znaczenie dolara.

— Geopolityka jest bardzo skomplikowana, staram się więc na to patrzeć w prostszy sposób, czyli z perspektywy pieniędzy. Dopóki Stanom Zjednoczonym będzie się opłacać wojna handlowa, to ta wojna będzie trwała. Donald Trump obniża podatki, mówi że Fed jest szalony podnosząc stopy (a przecież niskie stopy są korzystne dla firm) i chce słabego dolara, żeby jeszcze wesprzeć przedsiębiorstwa. Nie wydaje mi się, że chodzi tu o coś więcej niż o gospodarkę — mówi zarządzający.

Nie zgadza się z nim Piotr Kuczyński, główny analityk w DI Xelion, który przekonuje, że nawet jeśli Donald Trump działa jak biznesmen, to można mieć wątpliwości, czy jego otoczenie nie ma na celu ograniczenia aspiracji Chin w dążeniu do zepchnięcia Ameryki z piedestału.

— Po obu stronach mamy hegemonów z wielkim ego i ambicjami. Prezydent XI Jinping chce doprowadzić do tego, żeby zależność od eksportu była znacznie mniejsza, by Chiny wróciły do stanu w którym były przez tysiące lat. Mamy dwie osobowości i obawiam się, że to może doprowadzić do zupełnie nieoczekiwanych efektów. Nie twierdzę, że do wojny totalnej, ale np. do tego, że cła zostaną nałożone i druga strona może np. coś zrobić z pokaźnymi zasobami amerykańskich obligacji. Wydaje się, że już widać chińską rączkę w tym, co dzieje się na rynku — mówi Piotr Kuczyński.

— Nie wiem, co siedzi w głowach polityków, ale zgadzam się, że obserwujemy jakiegoś rodzaju konkurs między hegemonem długoletnim a aspirantem. Administracja amerykańska ma świadomość, że to ostatni dzwonek, by rozpętać działania na wielu frontach, bo wartość PKB Chin symbolicznie za chwilę przeskoczy wielkość PKB USA. Chodzi też o dolara jako najważniejszej waluty, przywództwo militarne czy technologiczne. Konkurencja trwa na wielu polach. Gdyby nie doszło do tej konfrontacji teraz, to Amerykanie mieliby gorszą pozycję negocjacyjną i zostaliby zaatakowani za jakiś czas. Wszystkie działania, które miały ograniczyć Chińczyków w gonieniu Ameryki, są nie od dziś, a konflikt będzie eskalował — dodaje Karol Godyń. Kamil Cisowski uważa, że jest już nawet „po dzwonku” dla Ameryki.

— Donald Trump ma rację twierdząc, że poprzednie rządy zaniedbały ten temat. Chiny sobie poradzą z cłami, nie wierzę, że pójdą na ustępstwa, których oczekuje amerykański prezydent. Nie chodzi przecież tylko o handel, ale również o własność intelektualną czy transfer technologii — zaznacza ekspert.

— Chin już nic nie zatrzyma i będą hegemonem. Miejmy tylko nadzieję, że Europa będzie grać rolę inną niż kustosza w muzeum — podsumował Piotr Kuczyński.

Po łapach Brytyjczykom

Zdaniem głównego analityka Xeliona, Europa jest puszką Pandory i przyczynkiem do złamania koniunktury na rynkach ze względu na sprawę Włoch i brexit.

— Jeśli UE zgodzi się na miękki brexit, to ośmieli Włochy. A wyjścia Włoch strefa euro by nie przeżyła. Jeśli natomiast brexit będzie twardy, to gospodarka brytyjska i europejska ucierpią, ale przynajmniej zmniejszy to obawy związane z Italią — mówi Piotr Kuczyński.

Piotr Rzeźniczak z Esaliens TFI jako dobry omen odczytuje sondaże w Wielkiej Brytanii, mówiące o tym, że większość Wyspiarzy nie chce jednak żegnać się z Unią Europejską.

— Nastawienie się zmieniło wobec twardych realiów. To jest dla mnie pozytywnym aspektem tego, co może się dziać w najbliższym czasie w Europie, bo brexit wygląda na trudny dla Brytyjczyków, choć oczywiście nie będzie też obojętny dla Europejczyków — mówi Piotr Rzeźniczak.