Włodzimierz Wlaźlak: Lidla rywalizacja nie boli, Biedronka jest nerwowa

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2024-09-01 20:00

Prezes polskiego Lidla odpowiada szefowi Biedronki, tłumaczy przyczyny i skutki rywalizacji cenowej. Mówi też o kosztach wejścia w życie nieprzygotowanego prawa.

PB: Lidlem rządzą Niemcy? Tak mówił ostatnio w wywiadzie dla nas szef Biedronki...

Włodzimierz Wlaźlak, prezes Lidla Polska: Zdumiało mnie, że takie słowa padły, i to jeszcze z ust Portugalczyka. W polskim Lidlu w zarządzie jest osiem osób – i to ośmioro Polek i Polaków. Mamy też polskich menedżerów na wysokich stanowiskach w innych spółkach grupy. Ja sam przyszedłem do Lidla zaraz po skończeniu studiów, jeszcze przed otwarciem w Polsce pierwszego sklepu. Czasem żartujemy w firmie, że dla mnie Lidl to działanie w ramach programu „pierwsza praca”. Nazywam się Włodzimierz Wlaźlak, w Polsce się urodziłem i wychowałem, rozmawiam z panem po polsku, naprawdę nie muszę udowadniać swojej polskości. Lidl w Polsce jest kierowany przez Polaków, którzy dobrze znają potrzeby polskich konsumentów, i właśnie dlatego odnosimy na tym rynku sukces. Nasza konkurencja dostarcza cenę kosztem jakości, a to my mamy najwyższą jakość w niskiej cenie.

I to nie wy zaczęliście wojnę cenową? Bo do jej rozpoczęcia nigdy nikt się nie przyznaje.

Ja w ogóle nie chciałbym mówić o wojnie. Nie wiem, jak wygląda to w innych krajach, np. w Portugalii, ale sądzę, że u Polaków słowo „wojna" wywołuje konkretne, tragiczne skojarzenia i nie należy go nadużywać. Możemy mówić o rywalizacji cenowej. Ona nie jest czymś zupełnie nowym, jesteśmy dyskontem i w tym formacie niskie ceny zawsze są priorytetem, zresztą nasze pierwsze hasło reklamowe w Polsce brzmiało po prostu „Lidl jest tani”. Oczywiście w ostatnich miesiącach między nami a największą konkurencyjną siecią ta rywalizacja jest bardziej intensywna…

Stała się bardziej intensywna, bo?

Bo konsumenci mają za sobą kilka bardzo trudnych lat. Mieliśmy pandemię, przerwane łańcuchy dostaw, wybuchła prawdziwa wojna, a inflacja skoczyła bardzo mocno, przecież zimą ubiegłego roku sięgała nawet 18 proc. Ten rok jest pierwszym w miarę normalnym w tej dekadzie, choć oczywiście wojna wciąż trwa, ale konsumenci nadal są bardzo ostrożni. Apetyt na zakupy jest mniejszy, optymizm dopiero wraca, wrażliwość na ceny jest bardzo wysoka, więc w obecnych realiach rynkowych racjonalne jest wprowadzanie obniżek i zwiększanie w ten sposób wolumenu sprzedaży – oczywiście bez obniżania jakości, bo mimo wszystko ceny nie są jedynym czynnikiem decydującym o zakupie. Lidl w odróżnieniu od konkurencji gwarantuje najwyższą jakość w niskiej cenie. Te niskie ceny są takie same w każdym sklepie w Polsce. Rezultat jest taki, że w naszych sklepach jest teraz taniej niż w 2023 r. – i na pewno taniej, niż zakładaliśmy w budżecie przygotowanym na ten rok. Dość powiedzieć, że na promocje przeznaczyliśmy w tym roku dwa razy więcej pieniędzy niż rok wcześniej.

Cała rozmowa dostępna dla subskrybentów Pulsu Biznesu i pb.pl

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

PB: Lidlem rządzą Niemcy? Tak mówił ostatnio w wywiadzie dla nas szef Biedronki...

Włodzimierz Wlaźlak, prezes Lidla Polska: Zdumiało mnie, że takie słowa padły, i to jeszcze z ust Portugalczyka. W polskim Lidlu w zarządzie jest osiem osób – i to ośmioro Polek i Polaków. Mamy też polskich menedżerów na wysokich stanowiskach w innych spółkach grupy. Ja sam przyszedłem do Lidla zaraz po skończeniu studiów, jeszcze przed otwarciem w Polsce pierwszego sklepu. Czasem żartujemy w firmie, że dla mnie Lidl to działanie w ramach programu „pierwsza praca”. Nazywam się Włodzimierz Wlaźlak, w Polsce się urodziłem i wychowałem, rozmawiam z panem po polsku, naprawdę nie muszę udowadniać swojej polskości. Lidl w Polsce jest kierowany przez Polaków, którzy dobrze znają potrzeby polskich konsumentów, i właśnie dlatego odnosimy na tym rynku sukces. Nasza konkurencja dostarcza cenę kosztem jakości, a to my mamy najwyższą jakość w niskiej cenie.

I to nie wy zaczęliście wojnę cenową? Bo do jej rozpoczęcia nigdy nikt się nie przyznaje.

Ja w ogóle nie chciałbym mówić o wojnie. Nie wiem, jak wygląda to w innych krajach, np. w Portugalii, ale sądzę, że u Polaków słowo wojna wywołuje konkretne, tragiczne skojarzenia i nie należy go nadużywać. Możemy mówić o rywalizacji cenowej. Ona nie jest czymś zupełnie nowym, jesteśmy dyskontem i w tym formacie niskie ceny zawsze są priorytetem, zresztą nasze pierwsze hasło reklamowe w Polsce brzmiało po prostu „Lidl jest tani”. Oczywiście w ostatnich miesiącach między nami a największą konkurencyjną siecią ta rywalizacja jest bardziej intensywna…

Stała się bardziej intensywna, bo?

Bo konsumenci mają za sobą kilka bardzo trudnych lat. Mieliśmy pandemię, przerwane łańcuchy dostaw, wybuchła prawdziwa wojna, a inflacja skoczyła bardzo mocno, przecież zimą ubiegłego roku sięgała nawet 18 proc. Ten rok jest pierwszym w miarę normalnym w tej dekadzie, choć oczywiście wojna wciąż trwa, ale konsumenci nadal są bardzo ostrożni. Apetyt na zakupy jest mniejszy, optymizm dopiero wraca, wrażliwość na ceny jest bardzo wysoka, więc w obecnych realiach rynkowych racjonalne jest wprowadzanie obniżek i zwiększanie w ten sposób wolumenu sprzedaży – oczywiście bez obniżania jakości, bo mimo wszystko ceny nie są jedynym czynnikiem decydującym o zakupie. Lidl w odróżnieniu od konkurencji gwarantuje najwyższą jakość w niskiej cenie. Te niskie ceny są takie same w każdym sklepie w Polsce. Rezultat jest taki, że w naszych sklepach jest teraz taniej niż w 2023 r. – i na pewno taniej, niż zakładaliśmy w budżecie przygotowanym na ten rok. Dość powiedzieć, że na promocje przeznaczyliśmy w tym roku dwa razy więcej pieniędzy niż rok wcześniej.

Największe sieci mówią o żywnościowej deflacji, ale dane GUS pokazują, że w tej kategorii jest jednak inflacja na poziomie ok. 3 proc.

Nie kwestionuję danych GUS, widzę jednak dane z naszych systemów kasowych. Mogę potwierdzić, że mamy w koszyku deflację. U nas, inaczej niż u konkurencji, we wszystkich sklepach są te same ceny, więc są to dane miarodajne. Być może tam, gdzie nas nie ma, inne sieci mogą mieć ponadnormatywne zyski dzięki wyższym cenom.

Tych ponadnormatywnych zysków akurat nie widać – konkurencja pokazała w pierwszym półroczu spadek marż.

Myślę, że pewna nerwowość naszej konkurencji to rezultat właśnie tego, jak wyglądają jej wyniki finansowe – i jak zareagowały na nie giełdy. Dwucyfrowy spadek notowań Jeronimo Martins najlepiej świadczy, jak dużym były rozczarowaniem.

Was akurat nie ma na giełdzie, a ostatnie sprawozdanie w KRS jest za rok finansowy zakończony w lutym 2023. Rywalizacja cenowa odbija się na wynikach, boli was?

Odbija się, owszem, ale nie boli. O rentowności szczegółowo mówić nie chcę, ale wyjątkowo podzieliliśmy się z rynkiem wskaźnikiem LFL z ostatniego kwartału [sprzedaż porównywalna, na tej samej powierzchni sklepów co rok wcześniej – red.] i jest on na poziomie ponad 2 proc., podczas gdy u konkurentów jest albo ujemny, albo bardzo mocno spadł. O rentowność dbamy, poprawiając efektywność. Elektroniczne cenówki oszczędzają czas pracowników i papier, spłacają się inwestycje w kasy samoobsługowe, które odpowiadają już za ponad połowę transakcji w sklepach. Bardzo pozytywne rezultaty przynosi nam system automatyzujący zamówienia do sklepów, wdrażany też w magazynach centralnych – to przynosi wymierne korzyści w postaci oszczędności czasu, miejsca i zasobów, dbamy o komfort naszych pracowników i chronimy środowisko naturalne. Zmniejszenie stanów magazynowych pozwala także na lepsze wykorzystanie kapitału obrotowego. Oznacza to również dalszą demokratyzację niskich cen. W efekcie my rozczarowani wynikami nie jesteśmy, przeciwnie - ponieważ są dobre, skłaniają nas do przyspieszenia tempa inwestowania.

To przyspieszenie można jakoś skwantyfikować?
Mamy teraz nieco ponad 900 sklepów i w przyszłym roku otworzymy kilkadziesiąt kolejnych, inwestując kilkaset milionów euro. Tempo będzie znacznie szybsze niż wcześniej. Będziemy też inwestować w logistykę, choć - jak wspomniałem - poprawa efektywności sprawia, że możemy obsługiwać więcej sklepów z pojedynczego centrum dystrybucyjnego.

Konkurencja otwiera co roku więcej sklepów – Biedronka prawie 200, Dino nawet ponad 250.

Trzeba pamiętać, że nasze sklepy są nieco inne – są większe i bardziej przestronne, dzięki czemu klienci nie potykają się w nich o palety, mają też spore parkingi. To wszystko decyduje o doświadczeniu zakupowym klienta. Lista potencjalnych lokalizacji jest jednak długa – pamiętam, że dwie dekady temu mieliśmy wytypowanych kilkaset miejsc, w których mogły działać sklepy Lidla, teraz to kilka razy więcej. Ogromny potencjał widzimy w miastach, w których nas nie ma, oraz tych miastach średniej wielkości, w których już funkcjonujemy. Inwestycje są w długim terminie w pełni uzasadnione, bo Polska to kraj, który się konsekwentnie rozwija i w którym siła nabywcza konsumentów stabilnie rośnie – i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Będziemy więc tu się rozwijać, będziemy zwiększać zatrudnienie i utrzymywać pozycję lidera płacowego w branży handlowej. Dla nas ważne jest dzielenie się sukcesem i dbanie o cały zespół – nasi pracownicy zarabiają lepiej niż u konkurencji i tak będzie nadal, choć nie chcę jeszcze mówić, czy i kiedy dojdzie do kolejnych podwyżek płac.

Może ta cała rywalizacja cenowa nie jest po to, by wygrać z Biedronką, tylko by wygrać z Dino, które pod względem wysokości obrotów jest już całkiem blisko was, i z mniejszymi sieciami, które można wyeliminować z rynku.

W ostatnim czasie rozwijamy się bardzo szybko, nasz udział w rynku po raz pierwszy osiągnął 10 proc. w ujęciu rocznym, co jest dla nas ogromnym sukcesem. A co do innych sieci – nie sądzę, by zwiększona konkurencja miała doprowadzić do wycofania się kogoś z rynku. W Polsce jest miejsce dla wielu graczy i na różne formaty handlowe, nie tylko dyskonty.

Na tempo inwestycji i podnoszenia płac nie wpłyną koszty wprowadzenia systemu kaucyjnego?

Trudno powiedzieć, kiedy poniesiemy te koszty, a będą one rzeczywiście znaczące – szacujemy, że w skali całej naszej sieci postawienie porządnych maszyn do zbierania plastikowych opakowań i zorganizowanie całej logistyki odpadów będzie wymagało inwestycji przekraczającej 1 mld zł. Bardzo popieramy regulacje dotyczące ochrony środowiska naturalnego i wysiłki w tym kierunku, jednak uważam, że absolutnie nikt nie jest gotowy na wprowadzenie systemu kaucyjnego od 1 stycznia, jak jest to planowane – ani władze, ani przedsiębiorcy, ani samorządy, dla których system kaucyjny będzie oznaczał utratę obecnych przychodów z recyklingu. Zresztą cały czas nie mamy nawet konkretnego, ostatecznego projektu ustawy – jak dobrze pójdzie, pojawi się on pod koniec października albo w listopadzie. Oczekiwanie, że system zacznie działać dwa miesiące później, to niepoważne traktowanie przedsiębiorców. Dlatego liczę, że ktoś się zreflektuje i wprowadzenie systemu kaucyjnego zostanie przesunięte co najmniej o rok. Teraz naprawdę nikt nie jest na to gotowy, wliczając w to konsumentów, dla których dodatkowa kaucja, którą będą musieli zapłacić przy kasie, będzie w obecnym otoczeniu niepotrzebnym szokiem.

Politycy mogą wam zaszkodzić systemem kaucyjnym, ale zrobić prezent złagodzeniem zakazu handlu w niedziele…

Nie wiem, czy byłby to prezent, bo proponowane jest rozwiązanie pośrednie, czyli dwie wolne niedziele w miesiącu – a to absolutnie najgorszy scenariusz, bo konsumenci będą kompletnie pogubieni, kiedy sklepy są czynne, a kiedy nie. Taki chaos dla nas będzie oznaczał wymierne straty, zwłaszcza ryzyko marnowania produktów świeżych, które w niedziele będą trafiały do sklepów, a my nie będziemy w stanie przewidzieć, jak się będą sprzedawać. Tym, czego jako biznes potrzebujemy, nie są rozwiązania pośrednie, tylko stabilność i przewidywalność prawa. I tego bym życzył całemu rynkowi.

Kosztowna walka

Za promocyjną rywalizację trzeba słono zapłacić. Wielomiesięczna rywalizacja cenowa Biedronki z Lidlem zaczęła być ostatnio wyraźnie widoczna w wynikach sieci handlowych. Pod koniec lipca kurs Jeronimo Martins, notowanego w Lizbonie właściciela największej sieci handlowej w Polsce, spadł o blisko 20 proc. do najniższego poziomu od ponad trzech lat. W wynikach w oczy rzucała się erozja marż i spadek LFL (sprzedaży porównywalnej). Zanurkowały wtedy również notowania Dino i Eurocashu na warszawskiej giełdzie. Dino kolejny raz spadło, gdy samo opublikowało wyniki w drugiej połowie sierpnia i znalazło się na poziomie najniższym od dwóch lat. Największa na rynku sieć z polskim kapitałem (jej głównym akcjonariuszem jest przedsiębiorca Tomasz Biernacki) skarżyła się na presję na marżę oraz osłabienie dynamiki sprzedaży.

- Zakładamy, że presja na marżę EBITDA w drugim półroczu będzie niższa niż w pierwszym. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak długo będzie trwała wojna cenowa. Pracujemy nad ograniczeniem kosztów i sądzimy, że ich dynamika będzie niższa, ale większość stanowią koszty wynagrodzeń, gdzie większego pola manewru nie ma - wskazywał Maciej Krauze, szef finansów Dino.

11 sierpnia na łamach PB w dużym wywiadzie do rywalizacji cenowej odnosił się Luis Araújo, prezes Biedronki.

- Trzeba pamiętać, że Lidl to niemiecka firma, której strategię określa niemiecka centrala. W niemieckiej centrali, jak wiadomo, doszło do wielu zmian, a to zaowocowało nie tylko w Polsce, lecz również na innych rynkach bardziej agresywnym pozycjonowaniem cenowym. Może uznano, że posunięto się zbyt daleko w przedstawianiu się jako dyskont premium dla wyższej klasy średniej? - mówił Luis Araújo w odpowiedzi na pytanie o konkurencję ze strony Lidla.