Wszyscy czekają i udają, że się starają

Andrzej Nierychło
opublikowano: 2005-10-05 00:00

Kaczyński strzelił listem w Tuska, ale ten się uchylił i przeżył, więc Kaczyński przywalił drugim. Komorowski na odlew zdzielił apelem cały PiS. Marcinkiewicz odwinął się wezwaniem i poprawił z drugiej ręki zaproszeniem do rozmów. Platforma odwzajemniła się uprzejmą salwą propozycji programowych, które jednak odbiły się od pięciu filarów ustawionych przez przyszłego premiera i chyba nawet kogoś olśnił rykoszet. Tak mniej więcej przedstawia się stan negocjacji koalicyjnych w dziesięć dni po szczęśliwym sukcesie wyborczym dwóch partii. Po co obydwie partie udają, że tworzą koalicję sejmową i przyszły rząd, skoro w tym samym czasie walczą ze sobą na śmierć i życie w wyborach prezydenckich? Tu proroctwo: pierwsza runda tych wyborów już się w zasadzie rozegrała, naprawdę wesoło będzie przed drugą.

Jest oczywiste, że do wyboru prezydenta wszystkie inne decyzje będą wstrzymywane, bo to wynika z układu kalendarza wyborczego. Dlaczego nie przyznać tego wprost? Na razie mamy jedynie obustronne próby wciągnięcia przyszłego koalicjanta w zasadzkę. Namówimy Jarosława na premiera, to urwiemy Lechowi parę punktów. Zmusimy ich, aby już teraz wskazali marszałka, to zostawimy Donalda na lodzie.

Jedyne konkrety to do dzisiaj kandydatura Kazimierza Marcinkiewicza na premiera oraz późne, bo późne, ale jednak wyjście Jana Rokity z powyborczego szoku. Uznał on, że lepiej być wicepremierem z Krakowa niż szeregowym posłem w Krakowie. To diablo mało jak na dziesięć dni rzekomych negocjacji. Reszta to zupełnie niepotrzebne i nie-warte uwagi szumy informacyjne.