Polska przyjmie euro dwa lata później, niż zakłada rząd. Tak wróży nam Bruksela, a jej bank radzi reformować finanse.
Nie są dla naszego kraju pomyślne wnioski płynące z dwóch niezależnych raportów Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego (EBC) o przygotowaniach do przyjęcia euro przez Szwecję oraz dziesięć nowych krajów UE. Bruksela wytyka nam, że podobnie jak Węgrzy nie spełniamy żadnego z pięciu kryteriów zbieżności (deficytu, inflacji, stóp procentowych, stabilności walutowej oraz ustawodawstwa) i niewiele wskazuje na to, byśmy nadrobili zaległości do 2007 r. A przecież taki termin przyjął w założeniach rząd. Joaquin Almunia, komisarz ds. gospodarczych i walutowych, uważa, że największe problemy możemy mieć ze ścięciem deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB.
Rządowy spokój
Plan Hausnera z trudem przedziera się przez Sejm, a dodatkowo deficyt może wzrosnąć o 1,6 proc. PKB, jeśli Eurostat nakaże nam zmienić metodę księgowania transferów do funduszy emerytalnych.
Resort finansów, podobnie jak złoty, zachowuje spokój i twardo podtrzymuje plany spełnienia kryteriów do 2007 r.
— Traktowałbym raporty jako prognozę UE. Może i pesymistyczną, ale każdy widzi po swojemu. Mamy trochę inne wyobrażenie o realizacji kryteriów — mówi Mirosław Gronicki, minister finansów.
EBC uważa, że podstawowym warunkiem trwałego dostosowania Polski do kryteriów euro jest konsolidacja finansów publicznych, wzmocnienie krajowych strategii mających na celu zwiększenie konkurencji na rynkach produktów oraz przyspieszenie prywatyzacji. Raport zaleca też podniesienie wydajności pracy i poprawę funkcjonowania rynku pracy, by utrzymać otoczenie ekonomiczne sprzyjające stabilności cen.
Słowa pocieszenia
Większy optymizm płynie z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który uważa, że w ostatnich sześciu miesiącach znacząco poprawił się klimat gospodarczy w Polsce. Poprawa koniunktury jest silniejsza niż się spodziewano. Przeciętny wzrost PKB w latach 2004- -05 ma wynieść nieco ponad 5 proc.