Jak się okazuje, kryzys nie przytępił polskiej pomysłowości, choć jakość niektórych pomysłów jest dyskusyjna, a czasami wręcz kuriozalna. Spośród perełek, jakie opisali nasi Czytelnicy, wybraliśmy trzy, a zgłaszający je otrzymają nagrody. Przyznaliśmy też nagrodę specjalną...
I Nagrodę i 10 tys. zł
otrzyma Pan Andrzej Juszczyński, który zauważył, że w pakiecie antykryzysowym jest zapis, zgodnie z którym pracodawca chcący skorzystać z dofinansowania na szkolenia najpierw musi wykazać swoją trudną sytuację finansową i spadek obrotów o ponad 25 proc., a potem sam musi za to szkolenie zapłacić. Zwrot pieniędzy otrzyma nawet po roku.
Treść zgłoszenia:
Niedawno uchwalono tzw. ustawę antykryzysową,
do której rząd wydał 2 rozporządzenia. Z założenia ustawa ta miała pomagać
przedsiębiorcom w trudnej sytuacji finansowej. Jednak po gruntownej analizie
okazuje się, że nie zawsze tak jest.
Aby skorzystać z dofinansowania na
szkolenia pracowników, przedsiębiorca musi wykazać, że jest w trudnej sytuacji
finansowej. Musi udowodnić, że spadek jego obrotów jest większy niż 25%, musi
przedstawić plan naprawczy oraz udowodnić, że nie zalega z podatkami i składkami
na ZUS. Jeśli już przebrnie przez tę biurokrację, może starać się o
dofinansowanie. Okazuje się jednak, że aby dostać dofinansowanie, najpierw sam
musi wyłożyć pieniądze na szkolenia, a rekompensatę może dostać nawet po roku.
Wynika to z §7 rozporządzenia w sprawie szczegółowych warunków dofinansowania ze
środków Funduszu Pracy kosztów szkoleń i studiów podyplomowych oraz
szczegółowych warunków finansowania stypendiów i składek na ubezpieczenia
społeczne.
Zatem przedsiębiorca z jednej strony musi wykazać, że jest w
trudnej sytuacji finansowej, a z drugiej musi znaleźć pieniądze na szkolenie,
które z założenia ma wyciągnąć go z tej trudnej sytuacji. Moim zdaniem, takie
rozwiązania wręcz zachęcają do kombinowania i oszukiwania. Idea szkoleń w
kryzysie jest jak najbardziej słuszna, ale dzięki szczegółowym rozwiązaniom
kompletnie nie przystaje do rzeczywistości.
II Nagrodę i 5
tys. zł
otrzymuje Pan Piotr Michalik, który za kuriozum uznał propozycje redukcji zatrudnienia w administracji o 10 proc. bez względu na to, jak funkcjonuje dany urząd.
TREŚĆ ZGŁOSZENIA:
Jednym z absurdów, jaki funduje nam obecna ekipa rządząca, jest odgórne
wprowadzenie nakazu redukcji etatów o 10 proc. w administracji rządowej, ZUS,
KRUS, NFZ, agencjach rządowych i innych funduszach celowych. Powód jest
zrozumiały - oszczędności. O ile w zakładach pracy, w których liczba etatów nie
jest proporcjonalna do wykonywanych obowiązków (innymi słowy mówiąc, pracownicy
przez większość czasu pracy nie mają nic do roboty) jest uzasadnione, o tyle w
agencjach, w których pracowników czasami wręcz brakuje, przepis nakazujący
zwolnić 10 proc. załogi wprowadzi i spowoduje ogromne problemy związane m.in. z
terminowością, na co często pozwolić sobie nie można. Aby nie być gołosłownym;
jednym z przykładów agencji rządowej, w której owa redukcja przysporzy wielu
problemów, jest Urząd Wojewódzki w Szczecinie. Brakuje tam pracowników, a w
chwili obecnej nie dość, że nie będą mogli zatrudnić nowych, to jeszcze będą
zmuszeni zwolnić 10 proc. obecnych, co z całą pewnością spowoduje problemy z
funkcjonowaniem. Pojawia się pytanie, co w takiej sytuacji może zrobić Urząd
Wojewódzki, wiedząc, że zredukowany personel nie poradzi sobie z natłokiem
pracy? Jedynym logicznym, rozsądnym i najbardziej prawdopodobnym wyjściem z
sytuacji, o której już się mówi w kuluarach jest przekazanie części obowiązków
Urzędowi Marszałkowskiemu - plan nie dotyczy samorządów, które nie podlegają
omawianej redukcji. Absurd polega na tym, iż rząd chcąc zmniejszyć wydatki,
paradoksalnie je zwiększy, ponieważ Urząd Marszałkowski przejmując określoną
część obowiązków Urzędu Wojewódzkiego będzie zmuszony zatrudnić odpowiednią
liczbę dodatkowych pracowników odpowiadającą liczbie przejętych
obowiązków,
co wiąże się z zatrudnieniem co najmniej tylu dodatkowych pracowników, o ilu
został pozbawiony Urząd Wojewódzki przez obecną ekipę rządzącą. Istotnym faktem
w całej tej sytuacji jest fakt, że wynagrodzenie pracowników Urzędu
Marszałkowskiego jest o kilkadziesiąt procent wyższe niż wynagrodzenie
pracowników Urzędu Wojewódzkiego. Tym sposobem, zamiast ograniczenia wydatków
mamy ich wzrost...
III Nagrodę i 5 tys. zł
otrzymuje Pan Mariusz Makowski, który uważa, że kuriozalną jest propozycja zmiany zasad opodatkowania samochodów używanych do celów prywatnych. W kontrolę w tym zakresie ma zaangażować się także Policja.
TREŚĆ ZGŁOSZENIA:
Skuteczność administracji w egzekwowaniu zobowiązań
podatkowych od wielu lat oceniana jest jako słaba. Naczelnicy urzędów skarbowych
winią za ten stan rzeczy braki kadrowe. Jednocześnie z powodu kryzysu nie będzie
mowy o żadnych nowych etatach w urzędach. Ale Ministerstwo Finansów postanowiło
poszukać „pomocników”, którzy wesprą urzędników w ściąganiu podatków. Ostatnie
pomysły legislacyjne na takich „pomocników” mianują policjantów oraz
pracodawców.
Wiele komentarzy i emocji wywołuje w ostatnich dniach pomysł
ministerstwa, by opodatkować korzystanie przez pracowników z samochodów
służbowych do celów prywatnych. Pracownik, który jeździ samochodem służbowym,
będzie miał doliczone do miesięcznego przychodu 0,5 proc. wartości samochodu.
Wbrew opiniom internautów, pomysł nie polega na opodatkowaniu czegoś, co do tej
pory było wolne od podatku. Jeżeli pracownik jeździ w celach prywatnych
samochodem służbowym, to wiadomo, że otrzymuje od pracodawcy świadczenie, które
należy potraktować jako element wynagrodzenia. Ponieważ jest to świadczenie
niematerialne, problemem do tej pory było ustalenie wartości tego świadczenia.
Organy podatkowe w sytuacji, gdy stwierdziły, że pracownik z takiego świadczenia
korzystał, nakazywały jego wycenę według cen rynkowych, czyli cen z wypożyczalni
samochodów. Absurd ten zostanie od nowego roku zlikwidowany poprzez wprowadzenie
w miarę jasnych zasad wyceny takiego świadczenia.
Jeżeli jednak „oficjalnie”
pracownik jeździ tylko w celach służbowych, urzędnicy skarbowi mają małe
możliwości udowodnienia, że pracownik jednak jeździ również „prywatnie”. Czasem
za taki dowód robi faktura za paliwo z dnia wolnego od pracy lub z miejscowości,
w której firma nie prowadzi interesów. Czasem urzędnicy w piątek po południu
liczyli samochody na parkingu firmowym i sprawdzali, czy brakujące znajdują się
w podróży służbowej. Generalnie więc, szanse na to, że urzędnik sam z siebie
odkryje, iż pracownik jeździ prywatnie, są małe. Cóż więc wymyśliło
ministerstwo? Ano, że urzędnikom pomogą w tym policjanci. Otóż policja ma
informować urzędy skarbowe o zatrzymaniu służbowych aut, które były używane
przez pracowników firm do celów prywatnych. Tyle mówią założenia do nowelizacji
ustaw o PIT i VAT. Zawiadomienie takie ma zawierać dane samochodu, kierowcy oraz
właściciela auta, a także "wskazywać okoliczności świadczące o tym, że samochód
firmowy był wykorzystywany do celów prywatnych".
Absurd w czystej postaci!
Pomysłodawcy nie wyjaśniają, niestety, na podstawie jakich „okoliczności”
policjant ma stwierdzić, że kierowca jedzie w celach prywatnych, a nie
służbowych. Czy może każda jazda w weekend lub po południu (czy też w nocy)
skutkować będzie „donosem” do urzędu skarbowego? Obowiązki służbowe można
wykonywać przecież o każdej porze dnia, nocy i tygodnia. Może dwa rowery na
dachu, dzieci w fotelikach na tylnym siedzeniu i małżonek na siedzeniu pasażera
będą taką przesłanką? A może po prostu policja będzie informowała urząd skarbowy
o każdym zatrzymaniu samochodu służbowego? Urząd następnie będzie wzywał
pracodawcę do złożenia wyjaśnień, a pracodawca posiadający dużą flotę samochodów
zatrudni dodatkowego pracownika, który będzie odpowiadał na wezwania urzędu i
odpisywał, że: „Pan X w dniu tym i tym jechał na spotkanie z klientem
do...”
Oczywiście, z pomysłu tego nie jest również zadowolona Policja. Według
rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji, młodszego inspektora Mariusza
Sokołowskiego, obecny zapis projektu rodzi wiele pytań, np. na jakiej podstawie
policjant miałby oceniać, czy dany przejazd jest prywatny czy służbowy.
"O
ile jeszcze możliwe byłoby to do ustalenia w przypadku firm przewozowych -
wiadomo, czy wieziony jest towar – o tyle przy osobach, które mają własną
działalność gospodarczą i samochodem jadą na spotkanie biznesowe czy coś
załatwić, takie ustalenie byłoby trudne" - tłumaczył.
"To może być przepis
trudny do wyegzekwowania. Byłoby to martwe prawo, a takie konstruowanie
przepisów podważa zaufanie obywateli do państwa prawa" - dodaje Sokołowski na
stronie www.policja.pl.
Nie wiadomo, w jaki sposób Policja ma udowadniać, że
pracownik jedzie w celach prywatnych, skoro sami urzędnicy skarbowi mają
problemy, by coś takiego udowodnić.
Nagrodę specjalną –
dyplom – mają otrzymać związki zawodowe KGHM, za propozycję 10- letnich
gwarancji zatrudnienia. To stało się dla nas inspiracją do zorganizowania
konkursu.