Globalna branża transportu morskiego znajduje się w momencie jednej z największych zmian od wielu dekad po wejściu w życie na początku roku ostrzejszych przepisów ochrony środowiska. Armatorzy muszą płacić więcej za czystsze paliwo, a także wyposażyć statki w urządzenia ograniczające emisję szkodliwych gazów.

- Wirus to kolejny cios dla popytu, który już wcześniej był słaby – powiedział Rahul Kapoor, szef analizy rynku transportu morskiego w IHS Markit. – Kiedy pandemia osłabiła aktywność gospodarczą i łańcuchy dostaw, zamawianie nowych statków jest dla firm najmniej ważne. Koncentrują się głównie na utrzymaniu marż zysków – dodał.
A.P. Moller-Maersk, największy na świecie morski przewoźnik kontenerów spodziewa się spadku popytu na usługi w tym roku. Powrót do poziomu z 2019 roku ma nastąpić dopiero na początku 2021 roku. Duńska firma zamówiła tylko osiem nowych statków w drugim kwartale. Oznacza to spadek jej wskaźnika zamówień do floty do 9,4 proc. Globalnie wynosi on 8 proc., co oznacza, że jest najniższy od dwóch dekad, twierdzi Stephen Gordon, dyrektor Clarksons Research.
Ralph Leszczynski, szef analizy z brokerze morskim Banchero Costa & Co. podkreśla, że armatorzy nie mają po prostu pieniędzy na nowe statki.
- Większość rynków przewozów morskich ma za sobą słabą pod względem zysków dekadę 2009-2019. Dlatego większość armatorów nie ma raczej własnych środków – powiedział. – Zewnętrzne finansowanie także nie jest łatwo dostępne, a banki obecnie generalnie trzymają się z daleka od transportu morskiego po bankructwach, do których doszło po 2008 roku – dodał.
Leszczynski uważa, że przemysł stoczniowy będzie musiał poczekać na ożywienie 8-10 lat. Przypomniał, że statki budowane w okresie boomu 2007-2010 mogą być eksploatowane 20-25 lat.