Nie ulega bowiem wątpliwości, że przez ponad pół roku indeksy i ceny surowców rosły nie dlatego, że w gospodarce światowej (również w Polsce) widać było ożywienie, a tylko i wyłącznie dlatego, że inwestorzy mieli nadzieję na takie ożywienie. Mieli też (co chyba jest bardziej istotne) dostęp do bardzo taniego pieniądza. Był to znowu taki sam okres jak w latach 2003 - 2007, kiedy wystarczyło tanio pożyczyć kapitał, zainwestować go na rynku surowcowym, czy na emerging markets i zbierać kolosalne zyski. Można powiedzieć, że zarabianie stało się znowu banalnie łatwe. Indeksy w niektórych przypadkach (Indie, Brazylia, Turcja, Argentyna) odrobiły około siedemdziesiąt procent spadków ostatniej bessy. Na tym tle nasz WIG20 wygląda zresztą wyjątkowo słabo (mniej niż 40 procent). Surowce gwałtownie drożały. Niebędące na cenzurowanym miedź drożała na początku września o 140 procent w stosunku do stycznia. Ropa zachowywała się nieco gorzej, bo spekulantom na tym rynku grożą zwiększone regulacje.
Przy okazji przypominam swoją przestrogę: powtarzamy te same błędy, więc zapłacimy za pewien czas (ciągle według mnie za mniej niż 2 lata) powtórką z kryzysu. Wystarczy spojrzeć na „osiągnięcia" ostatniego szczytu G-20, żeby stwierdzić, że poprawa sytuacji dramatycznie zmniejszyła chęć do reformowania systemu. Nawet media nie widziały w wynikach tego szczytu niczego wartego szerszego omówienia. Powtarzam: jeśli za reformy biorą się ludzie, którzy biernie (niektórzy działali, ale pomagając w budowaniu baniek) przyglądali się temu jak buduje się podłoże pod obecny kryzys to ich „reformy" muszą zakończyć się totalną klapą. Tyle, że będzie to powtórka kryzysu w sytuacji, kiedy państwa będą drastycznie zadłużone, a elektoraty naprawdę wściekłe. Tym się jednak będziemy martwili za rok.
Niedawno niedźwiedziom przysłużyła się wypowiedź Alana Greenspana, byłego szefa Fed. Powiedział on, że co prawda gospodarka USA będzie w najbliższych 6 miesiącach rosła (nawet po trzy procent kwartalnie), ale potem znowu rozpocznie się spowolnienie, a rok 2010 nie będzie dobry dla rynku akcji. Co prawda gwiazda Alana Greenspana już zgasła, również dlatego, że i on należy do tego grona, któremu zawdzięczamy kryzys, ale tym razem może mieć rację. Pomoc rządowa w USA bardzo powoli dociera do gospodarki. W końcu września tylko kilkanaście procent pakietu Obamy zostało wykorzystane. Teraz zbliża się okres, kiedy ten pakiet będzie bardziej odczuwalny. Co się jednak stanie, kiedy skończy się pomoc rządu? Na przykład właśnie za pół roku? Bardzo wątpię, żeby „zastartowana" gospodarka dała sobie radę.
Inwestorzy/gracze są jednak przede wszystkim zainteresowani tym, co będzie się działo w najbliższych miesiącach. I słusznie, bo głośno głoszona teza: na akcjach w długim terminie zawsze się zarabia wreszcie okazała się być nieprawdziwa. Wreszcie, bo ja od zawsze twierdziłem, że prawdziwa nie jest. Dziwi mnie tylko to, że znajdują się jeszcze analitycy, którzy ją wyznają. W wielu miejscach znajduję jednak zmianę postaw. Teraz to timing jest królem. Timing, czyli kupowanie i sprzedawanie w odpowiednich momentach. Pamiętać jednak trzeba, że dominacja takiego podejścia (to się jeszcze nie stało) będzie zwiększała zmienność.
Wróćmy do chwili obecnej. Pierwsze zderzenie nadziei z realiami było dosyć bolesne. Spadający indeks zaufania w USA, spadek indeksu Chicago PMI poniżej 50 pkt. i zamówień na dobra trwałego użytku (w obu przypadkach zaszkodził koniec programu wymiany samochodów - „kasa za grata"), czy osunięcie się indeksu ISM dla przemysłu amerykańskiego oraz słabe dane z rynku pracy ostrzegały, że nadchodzące ożywienie może być bardzo słabe. Również spadki Baltic Dry Index (indeks kosztu frachtu surowców drogą morską) ostrzegały, że realna gospodarka to nie zabawy funduszy na rynkach finansowych. Niedawno profesor Nouriel Roubini, który dzięki przewidzeniu tego ostatniego kryzysu zyskał opinię, którą stracił Alan Greenspan, powiedział, że ta właśnie seria słabych raportów jest bardzo niepokojącym sygnałem. Roubini uważa, że na podstawie tych danych można prognozować bardzo słabe ożywienie i wyjście z recesji literą U z zagrożeniem powstania jednak W. Powiedział też, że rynek akcji zabrnął za wysoko. Oczywiście, ma rację, że zabrnął za wysoko, ale zapomina, że przewartościowanie rynku nie oznacza, że skazany jest on na spadki cen aktywów. Poza tym od końca września, BDI całkiem dynamicznie rośnie, a dane niedługo będą lepsze (a jeśli nawet nie będą to gracze oczekują, że będą).
Podstawowe pytanie brzmi: czy czeka nas już teraz przecena? Niekoniecznie. Rozpoczyna się teraz sezon raportów kwartalnych amerykańskich spółek. Twierdzi się, że w drugim kwartale spółki pokazywały niezłe wyniki, bo cięły koszty. Teraz już dalej ich ciąć nie mogą - muszą pokazać zwiększone przychody, zyski i prognozy. Pesymiści twierdzą, że będzie to trudne, więc publikacja raportów zakończy trwającą pół roku falę zwyżki. Nie jest to jednak takie proste. Tajemnicą poliszynela jest to, że prognozy ustawiane są tak, żeby łatwo można było je pobić. Taką grę Wall Street prowadzi od lat. Raport Alcoa potwierdza tę tezę. Spółka miała zysk o 70 procent, a przychody o 33 procent niższe niż rok temu. Oczekiwania były jednak gorsze (spodziewano się straty). To oczywiście podniosło cenę akcji.
Nadal wystarczy opublikować nieco lepszy raport i zaświecić prognozą, żeby cena akcji wzrosła. Pojawił się jednak problem. Problem z rosnącymi przed sezonem raportów indeksami. I to najbardziej mnie niepokoi. Sam w kolejnych komentarzach pisałem, że sezon raportów kwartalnych będzie dla byków korzystny, ale jeśli widzę, że cały rynek tak myśli to zaczynam się niepokoić. Za duży optymizm, Nadmiernie dobre nastroje i duże oczekiwania to prosta droga do rozczarowania. Gdyby ta gra tym razem nie zakończyła się sukcesem byków to rzeczywiście byłby to poważny sygnał wejścia rynku w korektę.
Nawet jednak, jeśli korekta się rozpocznie to jednak nie będzie powrotu do bessy. Po sezonie raportów znowu będziemy się wpatrywali w dane makro, a one (jak napisałem wyżej) powinny się poprawiać. Wystarczy seria lepszych raportów i byki powrócą. Szczególnie nastroje mogą się poprawić w końcówce roku, bo przecież dostęp do taniego pieniądza nie zniknie, a poza tym trzeba będzie zapracować na premie... Z tego wniosek, że tylko seria naprawdę zaskakująco słabych danych może doprowadzić do rozpoczęcie korekty całego tegorocznego wzrostu (ale nie do bessy). Analiza techniczna sygnalizuje, że do poważnej korekty jest już blisko. Indeksy w Brazylii, Argentynie, Turcji, Indiach rysują typowe dla hossy formacje, ale są już w fali piątej, czyli przed korektą. Indeksy w USA mogą jeszcze rosnąć nawet jeśli jest to tylko korekta ABC (S&P 500 może zakończyć ruch w okolicach 1150 - 1170 pkt.), ale potem też powinna pojawić się większa korekta. Jak widać prawdopodobieństwo negatywnego rozwoju sytuacji jest bardzo duże, ryzyko inwestycyjne największe od lutego, ale nagroda za odwagę może być całkiem spora.
Nieco inna jest sytuacja GPW. Rynek jest rozchwiany i najchętniej pozostałby w trendzie bocznym. Mam wrażenie, że szykuje się już nie tyle do sezonu raportów amerykańskich spółek, ile do raportów naszych spółek (pierwsza połowa listopada). Fundusze bardzo często czekają na wyniki i uderzają w środku lub przy końcu sezonu. Być może zbiegnie się on też z debiutem PGE, a to dodatkowo podgrzałoby atmosferę (powracające po takich ofertach kapitały często podgrzewają rynek). Pozostaje też sprawa krajów nadbałtyckich. Gdyby tam rzeczywiście doszło do dewaluacji, co doprowadziłoby do kryzysu banków szwedzkich to indeksy giełdowe w krajach naszego regionu zaczęłyby spadać. Trzeba tę sytuację obserwować.
Reasumując: nie oczekuję załamania na giełdach, chociaż nie wykluczam korekty w czasie/po sezonie raportów kwartalnych spółek w USA. Uważam, że szczyt powinien być wyżej. Jeśli chodzi o GPW to zanosi się na to, że w październiku najpewniej nie wyjdziemy z trendu bocznego 2.100 -2.317 pkt., a może nawet 2.030 - 2317 pkt. O dalszym kierunku przesądziłoby dopiero pokonanie jednego z tych poziomów, ale ciągle zakładam, że szczyt powinien być wyżej. Pamiętajmy też o tym, że na rynku kontraktów jeden inwestor ma 50 procent pozycji, a drugi 25 procent. Mogą zrobić z tym rynkiem dokładnie to, co będą chcieli zrobić. A to przecież rynek kontraktów pokazuje rynkowi akcji kierunek. I nikt się tym nie przejmuje skazując GPW na konwulsje...
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
