Wypadł on fatalnie i chociaż nie brak było głosów, że jego wskazania nie są do końca miarodajne, rynki potraktowały to jako pretekst do korekty październikowego umocnienia złotego. Nasiliły się przy tym obawy, że polska gospodarka będzie mniej odporna na zewnętrzne szoki.

O tym, że minęliśmy już szczyt gospodarczej koniunktury, można było też przekonać się z ostatnich prognoz przedstawionych przez NBP. Uwagę zwraca jednak regionalny charakter korekty — solidarnie ze złotym traciły forint i korona czeska, chociaż w tym ostatnim przypadku jesteśmy coraz bliżej podwyżki stóp procentowych.
To każe zwrócić się w stronę globalnych zależności, gdzie widoczne było umocnienie się dolara na głównych relacjach w ślad za rosnącymi rentownościami amerykańskich obligacji, a później narastającą niepewnością co do szans na porozumienie USA—Chiny. Strona chińska od kilku dni milczy po tym, jak Donald Trump odrzucił postulat proporcjonalnej obniżki ceł, a wczoraj utrzymał w mocy scenariusz ich podniesienia w połowie grudnia, jeżeli do tego czasu oba kraje nie podpiszą tzw. umowy fazy pierwszej.
To sprawia, że rynki nie powinny odrzucać scenariusza, w którym wzajemne relacje mogą ponownie ulec gwałtownemu pogorszeniu, co szybko przełożyłoby się na poziom globalnej awersji do ryzyka. To zaszkodziłoby tzw. walutom ryzykownym, w tym także polskiemu złotemu. W efekcie dolar ponownie po 4 zł w najbliższych tygodniach to wcale nie mrzonka, biorąc pod uwagę, że w środę zbliżyliśmy się do poziomu 3,90 zł.