Życie wśród roślin

Agnieszka Mazurek
opublikowano: 2008-08-22 00:00

Ogrodnicy z dziada pradziada. Jedna z największych w kraju firm ogrodniczych Tomaszewski ma piękne tradycje.

waga! Córka badylarza! Blisko 40 lat temu taka adnotacja znalazła się w dzienniku szkolnym przy nazwisku siedmioletniej Doroty Tomaszewskiej. Słowo pogardliwie określające ogrodników miało uczulić nauczycielkę pierwszoklasistki na „obcy ideowo element”. Rok później do szkoły poszła jej siostra Agata.

— Na szczęście ominęła mnie taka szykana. Jednak dotąd nie możemy zapomnieć, jak władze komunistyczne traktowały naszą rodzinę. Niczym ludzi niepotrzebnych, wręcz szkodliwych. A przecież za nami stała tradycja ciężkiej pracy i poczucie, że jesteśmy u siebie — wspomina Agata Tabiszewska, jedna ze spadkobierczyń i młodsza córka Rafała Tomaszewskiego.

Gospodarstwo ogrodnicze, które wciąż jest w tym samym miejscu, założył jej pradziadek Jan w 1920 r.

Biurokracja gestapowców

Siedziby jednego z największych producentów roślin doniczkowych w Polsce nie sposób przeoczyć. Wielki napis „Tomaszewski” i strzałka prowadzą z zatłoczonej alei Krakowskiej, trasy wylotowej z Warszawy, na boczną drogę. Po przejechaniu kilkuset metrów docieram na parking. Stojące na nim ciężarówki wyglądają jak wielkie zabawki. Są pomalowane na żółto-pomarańczowy kolor. Na ich bokach umieszczono wielkie logo: dwulistną roślinę. Naprzeciwko parkingu stoi hala sprzedaży i magazyn. Przy drodze wjazdowej do firmy — piętrowy dom i zabudowania gospodarcze. Są zadbane, choć dom sprawia wrażenie niezamieszkanego.

— Rok temu w sierpniu zmarł Rafał Tomaszewski, mój teść. Właśnie tu wychowały się Dorota i Agata — Jakub Tabiszewski, mąż Agaty, wprowadza nas do umeblowanego przedwojennymi sprzętami salonu.

Dom zbudował w 1937 r. Mieczysław Tomaszewski, dziadek Agaty i Doroty. Wówczas uznawany był za najnowocześniejszy w okolicy. Wyglądał jak obecnie. Ma oddzielną kuchnię, dwie łazienki, kanalizację, widne i duże pokoje. Z wojny ocalał dzięki skrupulatności Niemców. W odwecie za powstanie warszawskie Hitler wydał rozkaz zrównania stolicy z ziemią. W jej administracyjnych granicach. Tymczasem dom i gospodarstwo Tomaszewskich znajdowało się nieco ponad kilometr za rogatkami miasta.

— Nie splądrowali go też hitlerowscy żołnierze. Chroniła go obecność kwaterujących w nim niemieckich oficerów — opowiada Jakub Tabiszewski, jeden z dwóch prezesów zarządzających firmą.

Jedzenie dla stolicy

Zabudowania gospodarcze pełnią rolę biur. Dom czeka na podjęcie przez córki Rafała i ich mężów decyzji, jak go wykorzystać.

Zanim Mieczysław Tomaszewski zbudował dom oraz przejął 5 ha gruntu, 16 lat rządził tu Jan, jego ojciec. Ożeniony był z Zygfrydą, córką Sylwestra Piechowskiego. Ojciec przyszłej pani Tomaszewskiej był głównym pomologiem w warszawskich ogrodach. Niestety czas nie okazał się dla nich łaskawy. Wiemy, że mieściły się na terenie dzisiejszych Filtrów przy ul. Filtrowej. Sylwester Piechowski miał także wielkie sady przy obecnej ul. Szczęśliwickiej. Jego życie to piękna karta w historii rodziny — brał udział w powstaniu styczniowym. I zadbał nie tylko o patriotyczne wychowanie, ale także o wykształcenie dzieci. Jego syn Marian był profesorem na Akademii Rolniczej, a Zygfryda, pod okiem rodziców, uczyła się ogrodnictwa. Jan Tomaszewski terminował u Piechowskich i tak się poznali.

Ślub odbył się z wielką pompą. Rodzice wyposażyli pannę młodą w „niewielką sumkę”, by już jako pani Tomaszewska mogła razem z Janem założyć nowe gospodarstwo ogrodnicze w osadzie Okęcie. I tak zaczęli Tomaszewscy gospodarzyć. Protoplasta rodu umiał zadbać o przyszłość rodziny. W jego rękach znajdowało się gospodarstwo ogrodnicze oraz drewniany dworek przy ul. 17 Stycznia, około 3 ha ziemi przy ul. Krakowiaków i 5 ha gruntu przy al. Krakowskiej, czyli tu, gdzie mieści się obecna siedziba firmy. Zamożny i szanowany obywatel zmarł w 1936 r. W wyniku podziału majątku Mieczysław otrzymał gospodarstwo przy al. Krakowskiej. Ożeniony był z Jadwigą, dzielną towarzyszką życia i pracy, także pochodzącą z rodu ogrodników warszawskich — Kiedrzyńskich. Mieczysław jak i Edward Kiedrzyński, ojciec Jadwigi, należeli do przedwojennego Polskiego Związku Ogrodników.

— Dziadek Mietek był niezwykle przedsiębiorczy. Gdy zachodziła potrzeba, nie bał się zastawić całego majątku. Pożyczył w ten sposób pieniądze na rozwój firmy. I nie pomylił się w kalkulacjach. Gospodarstwo pod jego rządami szybko stało się jednym z bardziej znanych przedsiębiorstw ogrodniczych w przedwojennej Warszawie. Za jego czasów wybudowano pierwsze szklarnie. Cechowała go także olbrzymia odwaga cywilna oraz poczucie obowiązku patriotycznego i solidarności z ludźmi. Takie to było pokolenie — z dumą przedstawia dziadka Agata.

Po wojnie nie chwalił się swoją odwagą. Nawet przed wnuczkami.

— Byłyśmy niezwykle wzruszone, ale też zaskoczone, gdy został odznaczony pośmiertnie Warszawskim Krzyżem Powstańczym. Tak naprawdę dopiero wtedy poznałyśmy w pełni wydarzenia z życia dziadka z czasów wojny — podkreśla wnuczka.

Mieczysław Tomaszewski dostarczał powstańcom wyprodukowaną przez siebie żywność. Wymagało to dużo sprytu i odwagi, bo przecież w domu stacjonowali Niemcy. Może nawet stosował fortele, jak bohaterzy powieści historycznych. Niestety, nigdy nie poznamy szczegółów. Dlaczego nie opowiadał dziewczynkom o swoich czynach? Przecież mogły dużo wynieść z domowej lekcji historii. Agata i Dorota były nastolatkami, gdy zmarł.

— Żył w trudnych czasach dla prywatnych przedsiębiorców. Stale zmagał się z administracją. Niemalże walczył o utrzymanie gospodarstwa. Bał się, że komuniści mogą, w ramach represji za udział w powstaniu, odebrać mu majątek. Wiedział, do czego są zdolni — tłumaczy Agata.

Po wejściu do Warszawy Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. w domu Tomaszewskich kwaterę główną założył komunistyczny Związek Walki Młodych.

— Niemcy, choć byli okrutnymi zbrodniarzami, szanowali dziadków oraz ich pracę. Dzięki temu mieli przecież dobre jedzenie. Potrafili też żyć pod jednym dachem, w miarę zgodnie. Tymczasem młodzieżówka ZWM zachowywała się tak, jakby okupowała dom wrogów. Raz wyjątkowo źle potraktowali babcię. To była dumna kobieta. Dosyć miała rządów bezczelnej młodzieży w jej domu. Uderzyła dręczyciela w twarz — opowiada wnuczka.

O mało co bunt nie skończył się tragedią. Została aresztowana. Jej mąż postanowił ratować ją za wszelką cenę. Zebrał wszystko, co miało wartość materialną i wykupił żonę z więzienia.

Doświadczenie z lat 70. też nie pozostawiało złudzeń co do intencji komunistów. Część działki musieli oddać pod budowę państwowej fabryki. Za odszkodowanie. Jego sumę ustalono na wartość zboża, które mogliby sprzedać z tego kawałka. Trudno się dziwić, że ostrożnie mówili o uczestnictwie w powstaniu.

Szklarnia storczyków

Przeciwieństwo rzutkiego Mieczysława stanowił jego syn Rafał.

— Tata był starannie wykształconym ogrodnikiem. Największą radość sprawiało mu zajmowanie się uprawą kwiatów. A także osobiste prowadzenie firmy. Codziennie rano dostarczał cięte kwiaty do kwiaciarni w Warszawie. Znał każdego swojego pracownika. Taki typ gospodarza, nie przedsiębiorcy — mówi Agata.

Rafał Tomaszewski miał duże osiągnięcia w propagowaniu nowoczesnych technik uprawy oraz sprowadzaniu nowych odmian. Jako pierwszy ogrodnik w Polsce wprowadził, na szeroką skalę, uprawę storczyków.

Trzymam w ręku ręcznie zapisany przez niego zeszyt. Rękopis jest tłumaczeniem niemieckich książek o uprawie tych wymagających kwiatów.

W 1990 r. zrezygnował z prowadzenia zakładu. Nie umiał i chyba już nie chciał prowadzić biznesu po transformacji ustrojowej. Od nowa uczyć się zasad funkcjonowania na rynku. Przekazał gospodarstwo swoim zamężnym córkom i ich mężom. Nowi gospodarze mieli wtedy mniej więcej po 30 lat. Czy byli przygotowani zawodowo do nowego zadania? Skądże znowu. Tylko Dorota ukończyła ogrodnictwo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Zarówno ojciec, jak i ona wiązała swoją przyszłość z ogrodnictwem i rodzinną firmą. Agata miała działać w branży hotelarskiej. Jej mąż Jakub Tabiszewski z wykształcenia jest konstruktorem samolotów, a mąż Doroty — Piotr Kaliciński magistrem rehabilitacji.

Po przekazaniu firmy Rafał Tomaszewski radą wspomagał młodych. I realizował swą największą pasję.

— Zostawił sobie małą szklarnię. Uprawiał w niej storczyki. Nawet jak był już bardzo ciężko chory, codziennie starał się tam pracować. Zmarł na raka płuc. W masce tlenowej doglądał ukochanych kwiatów — Agacie załamuje się głos.

Czy był dumny z osiągnięć dzieci? Dał im to odczuć?

— Teść był z nas dumny. Na zagraniczne wystawy kwiatów zawsze jeździł ubrany w nasze firmowe koszulki. Nie szczędził nam słów uznania. Choć czasem trudno mu było zrozumieć nasze decyzje — podkreśla Jakub Tabiszewski.

Wolne od zarazy

Jedną z trudniejszych decyzji, jaką podjęła rodzina, było zastawienie w 1994 r. całego majątku. Wszystkiego, łącznie z prywatnymi domami i samochodami.

— Tylko w taki sposób mogliśmy zgromadzić pieniądze na zakup zakładu doświadczalnego w Skierniewicach. Także pierwszy kontener sprowadziliśmy z Kostaryki za pożyczone z banku pieniądze. Z tym ostatnim wiąże się jeden z największych stresów, jaki obaj ze szwagrem przeżyliśmy prowadząc firmę — śmieje się jeden z prezesów.

Kiedy statek z cenną zawartością przypłynął do Polski, juki zostały skierowane na kwarantannę. Ich importerzy musieli podpisać zobowiązanie, że jeśli się okaże, że któraś z roślin jest chora — zniszczeniu ulegnie cały kontener. Na szczęście zagraniczny partner był rzetelny. Juki całe i zdrowe dojechały do Warszawy. Z kontrolami fitosanitarnymi wiąże się jeszcze jedna firmowa anegdota. Do niedawna obowiązywał przepis nakazujący, aby w świadectwie fitosanitarnym wystawionym przez właściwy urząd kraju pochodzenia widniała napisana po polsku informacja: wolne od zarazy ziemniaczanej. Urzędnicy np. w Kostaryce przepisywali więc mozolnie dostarczone im przez stronę polską słowa. Nic z tego nie rozumiejąc.

Na początku gospodarowania rodzina postanowiła wyjść poza Warszawę. Prezesi obdzwonili, a następnie odwiedzili z pierwszymi roślinami większość kwiaciarni w kraju.

A przełomowy moment w firmie?

— Podjęcie współpracy z sieciami handlowymi. Nadało ono odpowiednie tempo rozwoju — podkreśla gospodarz.

Firma składa się z dwóch spółek. Jedna z nich, Gospodarstwo Ogrodnicze Tomaszewski, zajmuje się produkcją. Handel roślinami prowadzi Spółka Tomaszewski. W posiadaniu Gospodarstwa jest ponad 34 tys. mkw. pod szkłem. Obie firmy zatrudniają łącznie 170 osób. Jak dużą sprzedaż roślin można osiągnąć?

— W szczycie, np. Dzień Kobiet, wyjeżdża z zakładu około 800 wózków roślin. Na jednego tira wchodzi ich 40. Ogrodnictwo to opłacalny biznes, ale trzeba stale przy nim chodzić. I dbać o rozwój, bo konkurencja w Polsce staje się coraz ostrzejsza — przedstawia Jakub Tabiszewski.

Firma kwitnie. Jest więc co przekazać następcom.

— Mamy pięcioro dzieci. Od studenta po czterolatkę. Siostra cieszy się z trojga. Mamy nadzieję, że przy takiej liczbie dzieci uda się nam wychować następcę. Ale programowo tego nie robimy. Nie mówimy: ty albo ty musisz przejąć firmę. Staramy się wychowywać dzieci w poczuciu dumy z tradycji rodzinnej. Wierzymy, że wybiorą najlepszą dla siebie drogę. Może dla części z nich będzie to firma Tomaszewski — podkreśla Agata Tabiszewska. n

Agnieszka Mazurek