W styczniu rząd i Stocznia Gdynia mają spotkać się z Komisją Europejską, by udowodnić jej, że 400 mln zł pomocy państwa było zgodne z prawem.
Już prawie pół roku Komisja Europejska (KE) bada, czy grupa Stoczni Gdynia otrzymała pomoc publiczną zgodnie z prawem. Jak długo jeszcze potrwa postępowanie?
— Nie ma żadnych prawnych terminów. Otrzymaliśmy komentarze stron trzecich. Przekazaliśmy je polskim władzom — mówi krótko Luc De Hert, rzecznik prasowy departamentu konkurencji w Komisji Europejskiej.
Taki komentarz przedstawili duńscy pracodawcy, którzy zaprotestowali przeciwko udzieleniu stoczni pomocy publicznej. Gdynia odpowiedziała na zastrzeżenia KE. A tych jest niemało. Komisja uważa, że spółka bezprawnie, czyli już po wejściu Polski do UE, dostała 660 mln zł, z czego pomoc publiczna stanowiła 396 mln zł.
Przedstawiciele rządu, komisji i stoczni mają w styczniu spotkać się, by wyjaśnić sprawę pomocy.
— Decyzja o przekazaniu środków zapadła jeszcze przed akcesją, a realizacja tych postanowień trwała jeszcze po 1 maja 2004 r. — twierdzi Arkadiusz Aszyk, dyrektor Stoczni Gdynia odpowiedzialny za restrukturyzację.
Polska strona argumentuje, że pomoc publiczna dla stoczni była zapisana w jej programie restrukturyzacyjnym z 2003 r. Kolejny argument to fakt, że Sejm jeszcze przed akcesją uchwalił ustawy pozwalające na realizację tego programu. Czy KE przyjmie te wyjaśnienia?
Co ciekawe, ma ona także zastrzeżenia dotyczące 558,5 mln zł pomocy przyznanej stoczni, ale jeszcze nieudzielonej — nieudzielonej przynajmniej oficjalnie. Problem w tym, że w rzeczywistości część tych środków stocznia już dostała. Jako kwestionowaną pomoc przyznaną, ale jeszcze nieudzieloną, KE wpisała np. 40 mln zł dokapitalizowania. Tymczasem emisję akcji objęła już Agencja Rozwoju Przemysłu. Komisja kwestionuje też 180 mln zł, które w ramach dokapitalizowania miały trafić do wierzycieli. Tymczasem akcje za 66 mln zł objął izraelski armator Ramy Ungar, ale tę transakcję trudno uznać za pomoc państwa.