Amerykanie trzymają rękę na pulsie

Justyna DąbrowskaJustyna Dąbrowska
opublikowano: 2016-12-20 22:00

W najbliższym czasie nie należy się spodziewać istotnego wzrostu cen ropy, bo barierą jest poziom opłacalności wydobycia łupków.

Po dwóch latach głębokich spadków notowania ropy w końcu odbiły. Od początku roku cena baryłki brent wzrosła prawie o 50 proc., przełamując niedawno poziom 50 USD. Notowania są w połowie drogi do kolejnej okrągłej granicy, a więc 60 USD, ale zdaniem ekspertów, tu nastąpi kres rajdu.

— Na początku 2017 r. rynek ropy może być nieco rozchwiany. Inwestorzy będą obserwować to, co dzieje się w krajach OPEC, ale też w niektórych innych państwach spoza ugrupowania, w tym przede wszystkim w Rosji. Ważne dla nich będzie to, czy kraje te będą przestrzegać limitów produkcyjnych, do których zobowiązały się pod koniec listopada i na początku grudnia tego roku. Sądzę, że jeżeli pojawią się jakiekolwiek sygnały, że porozumienie nie jest przestrzegane, cena ropy może zanurkować. Jeżeli takich sygnałów nie będzie, myślę, że jest szansa na utrzymanie notowań na relatywnie wysokim poziomie — uważa Dorota Sierakowska, analityk DM BOŚ.

Ekspertka prognozuje, że w takim scenariuszu w przyszłym roku można oczekiwać, że cena ropy utrzyma się w przedziale 45-60 USD za baryłkę. — Obecnie nie widzę potencjału do wzrostu cen ropy większego niż kilka dolarów na baryłce — mówi analityczka DM BOŚ.

Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji w Investors TFI, także nie oczekuje znaczącej zwyżki ceny.

— Ze względu na podaż nie ma takiej siły, żeby ropa była dużo droższa niż 60 USD za baryłkę. Moim zdaniem, w najbliższych miesiącach surowiec nie będzie też jednak tanieć, bo tak naprawdę nikomu na tym nie zależy — twierdzi ekspert.

Również zdaniem Grzegorza Zatryba, głównego stratega w Skarbcu TFI, szanse na to, aby przynajmniej w najbliższych miesiącachropa wyraźnie zdrożała, są nikłe. To dlatego, że coraz niżej jest pupłap cenowy, przy którym w Stanach Zjednoczonych opłaca się wydobywać ropę z łupków.

— Obecnie mówi się, że poziom, przy którym wydobywanie łupków staje się rentowne, wynosi już mniej niż 60 USD za baryłkę. Jak tylko więc ropa zbliży się do tego poziomu, Amerykanie wyciągną z garaży wiertnice i zaserwują rynkowi nową porcję podażową, która siłą rzeczy stłumi zwyżkę ceny. Co więcej, fakt, że w tym przypadku podaż pojawia się właściwie natychmiast, bo ropa płynie już około 2,5 tygodnia po otwarciu, daje Amerykanom sporą elastyczność i szybkość przy wykorzystaniu ewentualnego miejsca na rynku — tłumaczy zarządzający Skarbca.

Ekspert zwraca także uwagę na gracza, ze strony którego można spodziewać się dostarczania surowca po cenie tak naprawdę bezkonkurencyjnej.

— Wydaje mi się, że Arabia Saudyjska będzie chciała sprzedać to, co ma pod piaskiem, dopóki to jest warte więcej niż zero. Myślę, że będą woleli sprzedać ropę nawet po cenie 30 USD za baryłkę, niż zostać z tym na zawsze i po prostu nie mieć nic. Dlatego moim zdaniem, Saudyjczycy mogą prowadzić bardzo ostrożną grę, by z jednej strony nie pozwolić spaść ropie do dwudziestu kilku dolarów, ale z drugiej strony nie pozwolić jej wyjść poza granicę 60 USD, bo wtedy do gry wejdą Amerykanie — mówi Grzegorz Zatryb.