Kiedy rok temu prezydent Andrzej Duda proponował, by wszystkie kraje NATO zobowiązały się do zwiększenia wydatków na obronę do 3 proc. PKB, został dość powszechnie zlekceważony. Potem przyszedł Donald Trump i zażądał 5 proc. W środę dostał wszystko, co chciał. Podczas szczytu NATO w Hadze zdecydowano, że w ciągu 10 lat wydatki na bazowe cele obronne — sprzęt, infrastrukturę wojskową i ludzi — zostaną podniesione do 3,5 proc. PKB. Do tego dodane będzie 1,5 proc. na cele okołoobronne, w tym m.in. na bezpieczeństwo, infrastrukturę cywilną o potencjalnym znaczeniu obronnym itd.
Kwota jest ogromna. Jeżeli byłaby zrealizowana, to już do końca bieżącego dziesięciolecia NATO będzie wydawało na obronę cztery razy więcej niż Rosja i Chiny łącznie. Pytanie, czy rzeczywiście to się wydarzy? Historia pokazuje, że gdy jakiś wskaźnik pełniący rolę pomiarową zaczyna pełnić rolę celu samego w sobie, to jego pierwotna funkcja pomiarowa traci znaczenie. Obserwacji tej dokonał Charles Goodhart, brytyjski ekonomista, i stąd przyjęła ona nazwę prawa Goodharta. W tym przypadku istnieje ryzyko, że stopa wydatków obronnych zamiast mierzyć faktyczny wysiłek wojskowy, będzie traktowana jako zadanie księgowe. Kraje będą starały się podłączyć pod wydatki obronne przeróżne kategorie. W Polsce przejawem takiego działania przez wiele lat było zaliczanie emerytur wojskowych do wydatków obronnych, co pozwalało nam dociągnąć wskaźnik do pierwotnego wymogu natowskiego.
Jeszcze innym problemem jest brak możliwości dyscyplinowania poszczególnych krajów. Jest to problem darmozjadów. W 1966 r. dwóch ekonomistów — Mancur Olson i Richard Zeckhauser — opublikowało głośną, jak się później okazało, pracę pt. „An Economic Theory of Alliances”, w której tłumaczyli, że w dużym sojuszu obronnym lider jest skazany na ponoszenie większości ciężaru wydatkowego. Z powodu dużej skali robi to najbardziej efektywnie, a jednocześnie bez niego sojusz nie istnieje. Publiczny charakter dobra, jakim jest bezpieczeństwo, sprawia, że jest ono niepodzielne, więc mniejsze kraje starają się minimalizować swój wkład. Działa to trochę tak jak abonament telewizyjny, który mało kto płacił w Polsce, mimo że wszyscy z telewizji korzystali. Jak się dziś okazuje, jedynym sposobem na przełamanie problemu darmozjadów jest presja ze strony agresywnego amerykańskiego prezydenta. Ale czy to wystarczy? To się okaże.
Przyjmijmy jednak, że uda się osiągnąć cel. Pytanie, jak to sfinansować? Zmiana wydatków publicznych może mieć wpływ na wiele zjawisk: dochody gospodarstw domowych, zyski firm, strukturę branżową gospodarki. Na to wyzwanie można spojrzeć z dwóch perspektyw — na co wydaje rząd oraz w jaki sposób zasoby są alokowane w całej gospodarce. Pierwsze lepiej oddaje kontekst decyzyjny, drugie jest bardziej spójne makroekonomicznie.
Rządy będą stać przed dylematem określanym jako wybór armaty kontra masło — więcej wydawać na bezpieczeństwo czy na konsumpcję i redystrybucję. Dane pokazują, że kraje wydające więcej na obronę średnio wydają mniej na transfery społeczne, ponieważ istnieje limit wydatków, który trudno przekroczyć z powodu wiarygodności kredytowej, ryzyka inflacji itd. Naturalne z tej perspektywy się wydaje, że jeżeli dojdzie do dużego wzrostu wydatków obronnych, to transfery społeczne powinny zostać relatywnie ograniczone (relatywnie, czyli w relacji do PKB). To jednak prawdopodobnie będzie oznaczało wzrost nierówności społecznych i ubóstwa.
Spojrzenie z perspektywy zasobów gospodarki może jednak prowadzić do innych wniosków. Transfery oznaczają konsumpcję podstawowych dóbr i usług: jedzenia, utrzymania mieszkania, usług transportowych, usług kultury. Na przykład w Polsce po zwiększeniu transferów znacząco wzrósł odsetek wysyłających dzieci na wakacje. W jaki sposób zmniejszenie wyjazdów dzieci na wakacje ma pozwolić na zwiększenie produkcji amunicji, czołgów, armat, technologii? Bardziej naturalne z perspektywy zasobów jest to, że zwiększenie zasobów przeznaczonych na produkcję zbrojeń i utrzymanie armii powinno prowadzić do zmniejszenia zasobów przeznaczonych na produkcję dóbr trwałych wyższego rzędu, czyli nienależących do kategorii podstawowych wydatków. Chodzi tu przede wszystkim o dobra luksusowe oraz majątek potrzebny do ich wytwarzania. To z kolei oznacza, że przede wszystkim finansowanie zbrojeń powinno oznaczać zmiany podatkowe, a nie wydatkowe. Tyle że ogólne podatki w Europie już są wysokie i nie za bardzo jest przestrzeń na ich zwiększanie.
Jest jeszcze inna opcja. Najlepsza dla wszystkich, choć niestety nie najbardziej prawdopodobna. Może się okazać, że gospodarki mają duże rezerwy mocy wytwórczych, które zostaną uwolnione dzięki dodatkowemu zastrzykowi wydatków. Mocy rozumianych szeroko — jako potencjał innowacji, organizacji, współpracy. Wtedy dodatkowe wydatki sfinansuje w pewnej mierze wyższe PKB, bez inflacji.
