PB: W dziecięcym wierszyku motyl drażni ludzi, którzy pytają: „Po co to żyje na świecie?”. Artyści słyszą to samo. Co pan mówi urzędnikom i przedsiębiorcom, którzy widzą w kulturze ozdobę, a nie siłę gospodarki?
Jerzy Łabuda: Taki sam przekaz płynie z bajki o pracowitych mrówkach i niefrasobliwym koniku polnym, który zamiast gromadzić zapasy jedzenia na zimę, gra na skrzypcach. Zawsze mnie dziwiło, że można nazywać bezużytecznym kogoś, kto wzbogaca nasz świat. Artyści nie są zbędnym dodatkiem. Tworzą, inspirują i napędzają innowacje. Według Komisji Europejskiej przemysły kreatywne w krajach rozwiniętych odpowiadają za 7 proc. PKB, przewyższając udział takich branż jak transport czy budownictwo. W Polsce jeszcze nie osiągnęliśmy takiego pułapu, ale wzrost w tej dziedzinie jest wyraźny. Kultura nie jest więc luksusem. To realny napęd gospodarki. I nie chodzi tylko o pieniądze z biletów czy sprzedaży płyt. Prawdziwym zyskiem jest wzrost innowacyjności i prestiżu marki. Sztuka wydaje się krucha, ale ma ogromną siłę oddziaływania.
W jakich dziedzinach widać to najwyraźniej?
Przykładem są wydarzenia kulturalne, takie jak festiwale, które zwiększają obroty w hotelarstwie i gastronomii. Po drugie, sztuka w miejscu pracy, choćby przez dekoracje i warsztaty z artystami, poprawia samopoczucie pracowników, redukuje stres i sprzyja kreatywności. Firmy, które uwzględniają kulturę w swoich strategiach, budują też lepszy wizerunek, co przyciąga talenty i klientów.
Biznes chętnie finansuje sport i masowe imprezy – to szybki zysk, bez dwóch zdań. Ale po co miałby wspierać kulturę wysoką czy niszowe projekty?
Najpierw małe uściślenie: granica między kulturą wysoką a niską coraz bardziej się rozmywa. Przykładem jest jazz, kiedyś muzyka knajpiana, która dziś gromadzi eleganckie tłumy. Może lepiej porzucić te etykietki i odróżniać prawdziwą kulturę od produktów kulturopodobnych, które żadnej marce nie dodają splendoru. Masowe czy niszowe? Tu nie ma jednej słusznej odpowiedzi – wszystko zależy od produktu i DNA marki. Kabarety i koncerty popowe świetnie wypromują codzienne przedmioty, ale luksusowe auto zyska więcej, lśniąc w tle filharmonii.
Ale dlaczego muzyka klasyczna i spektakl teatralny ciągle przegrywają ze sportem?
Nie skreślajmy sportu tylko za to, że przyciąga masy – to ważny kawałek kultury i społeczne zjawisko. Już starożytni Grecy widzieli w igrzyskach coś więcej: harmonię ciała i umysłu, dziedzinę szanowaną na równi z teatrem czy filozofią. Dziś stadiony, podobnie jak filharmonie, są miejscami, gdzie przeżywamy coś wyjątkowego. W biznesie chodzi o dopasowanie. Wsparcie koncertu muzyki klasycznej buduje markę z klasą i prestiżem. Niszowy projekt pokazuje, że firma nie lęka się oryginalności. Natomiast sponsorowanie koszykówki czy plenerowego festiwalu rockowego stawia ją blisko ludzi, w centrum ich emocji. Takie wydarzenia mają moc – w przeciwieństwie do nudnego baneru koncert czy mecz zostają w pamięci, a z nimi nazwa marki, która je umożliwiła.
A jednak nasze filharmonie i teatry ledwo zipią. Czy państwo powinno bardziej wspierać kulturę?
A może lepsze byłoby pytanie: czy naprawdę stać nas na to, by tego nie robić? Weźmy Francję czy Wielką Brytanię – tam rządy otaczają opieką teatry, orkiestry czy literaturę. Co z tego mają? Zarabiają na eksporcie sztuki, budują globalnie rozpoznawalne marki narodowe, a przy okazji jednoczą ludzi wokół wartości, które kultura niesie. W Polsce też coś się rusza – państwo i samorządy próbują działać, ale często brakuje im jasnego planu. Kultura to nie tylko rozrywka: scala społeczeństwo, przyciąga zagranicznych inwestorów i pokazuje światu, czym Polska może się pochwalić. Dlatego warto traktować ją jak coś równie ważnego co autostrady czy szpitale. Bez kultury nie tylko tracimy duszę, ale i realne zyski.
A co z talentami, które emigrują w poszukiwaniu lepszych warunków?
Właśnie dzięki kulturze możemy przyciągać takich ludzi do Polski. Przykładem jest studio CD Projekt, które zatrudnia światowej klasy fachowców – nie tylko programistów czy grafików, lecz także muzyków, scenarzystów czy choreografów. Podobnie w innych branżach: wzornictwie przemysłowym, modzie czy projektowaniu wnętrz. Wszystkie te dziedziny potrzebują interdyscyplinarnych zespołów złożonych z inżynierów, architektów, etnografów czy artystów plastyków.
Tu wkraczamy w kolejny fascynujący wymiar kultury – jej wpływu na rynek pracy.
Owszem, zatrudnienie znajdują tu nie tylko specjaliści od gier komputerowych, ale też projektanci mody, wzornictwa przemysłowego czy aranżacji wnętrz. Te łączą talenty inżynierów z wizją architektów, wiedzą etnografów i kreatywnością artystów plastyków. To interdyscyplinarność staje się tu przepustką do sukcesu, pokazując, że sztuka i praca mogą iść w parze, tworząc coś wyjątkowego.
Czy możemy się spodziewać napływu młodych talentów do przemysłu kreatywnego, skoro w szkołach muzyka, plastyka czy historia sztuki są spychane na margines?
Sztuka ma ogromne znaczenie – już od najmłodszych lat rozwija wyobraźnię i uczy myślenia poza schematami. Te umiejętności procentują później w karierze zawodowej, biznesie, a nawet w naukach ścisłych. Gdy w edukacji przedmioty artystyczne są traktowane jak piąte koło u wozu, dajemy młodym sygnał, że liczy się tylko krótkoterminowy zysk. A to błąd, bo na dłuższą metę cierpi na tym gospodarka. Tracimy też całe pokolenie, które mogłoby wnieść nową energię i pomysły do tworzenia produktów czy usług.
Działalność artystyczną często torpeduje sam biznes, zwłaszcza wielkie wytwórnie i platformy streamingowe. Jak artyści mają stawić czoła tym gigantom i wywalczyć swoje?
Indywidualnemu artyście trudno konkurować z globalnymi platformami. Skupiają ogromny kapitał i mają potężną wiedzę o konsumentach. Twórca rzadko ma wgląd w pełne statystyki. Nie zna do końca ścieżki przepływu pieniędzy. To brak symetrii negocjacyjnej. Poza tym ludzie kultury często potrzebują wsparcia w dziedzinie prawa i finansów, ale nie zawsze je otrzymują. Dlatego tak ważne są organizacje zbiorowego zarządzania. Pomagają wywalczyć uczciwe warunki i chronić prawa autorskie.
ZAiKS chroni artystów, ale system trzeszczy – opłaty, streaming, sztuczna inteligencja. Jak sprawiedliwie płacić twórcom?
Przede wszystkim potrzebna jest transparentność danych. Chcemy wiedzieć, ile razy dany utwór został odtworzony, jak wpływa na reklamodawców i na monetyzację platformy. Dopiero wtedy można mówić o uczciwym podziale zysków. AI to kolejny temat. Jeśli sztuczna inteligencja uczy się na cudzych utworach, powinna obowiązywać zasada: wykorzystanie – zapłata. Dlatego firmom dostarczającym narzędzia generatywnej AI proponujemy podpisanie stosownych umów, które pogodzą rozwój technologii z poszanowaniem twórczości.
Berlin, Nowy Jork – miasta z bogatą kulturą przyciągają talenty. Czy Polska też może się stać takim magnesem?
Już teraz częściowo się stajemy. Warszawa, Kraków czy Wrocław przyciągają twórców i przedsiębiorców z branż kreatywnych. Są festiwale filmowe, teatralne i muzyczne, konferencje gamingowe i zawody e-sportowe. Jednocześnie mamy całkiem dynamiczną scenę start-upów. To zderzenie obu światów nie jest przypadkiem. Miasto przyjazne artystom jest też przyjazne innowatorom i inwestorom. Kultura rodzi klimat wolnej wymiany myśli.
Ale kiedy gospodarka przeżywa kryzys, wydatki na kulturę zwykle tnie się jako pierwsze.
To duży błąd. Kultura nie zawsze przynosi zysk tu i teraz. To długofalowa inwestycja w rozwój społeczny i ekonomiczny. Wycinając ją z budżetu, pozbawiamy biznes innowacji, a społeczeństwo – spoiwa. Kryzys w końcu minie, jednak odbudowa zaniedbanej infrastruktury i tkanki kulturalnej może zająć lata. Zbyt długie ignorowanie tej dziedziny prowadzi też do utraty wybitnych talentów – często bezpowrotnie.