W ciągu roku ceny złota wzrosły aż o 45 proc., licząc w dolarze. Cała trwająca od dwóch lat hossa wywindowała ceny surowca o prawie 100 proc. Jest to tym samym największa fala wzrostowa od początku ubiegłej dekady. Złoto tradycyjnie rośnie wtedy, kiedy występuje co najmniej jedno z czterech zjawisk: a) realne stopy procentowe spadają, b) rosną obawy przed inflacją, c) rośnie pesymizm dotyczący gospodarki i jej otoczenia, d) spada kurs dolara.
Który z tych czynników gra kluczową rolę dziś i co hossa złota mówi nam o świecie ekonomicznym? W ostatnich tygodniach mógł być to pierwszy czynnik (stopy), ale patrząc na całą hossę raczej ten trzeci (strach) i to ze specyficznego punktu widzenia.
Zacznijmy od samego września, bo to może się potencjalnie okazać najlepszy miesiąc dla złota od pięciu lat. Ostatnia fala wzrostowa zaczęła się w momencie, kiedy 26 sierpnia Donald Trump ogłosił, że zwalnia ze stanowiska członkinę rady gubernatorów Rezerwy Federalnej Lisę Cook. Był to pierwszy w historii tego banku centralnego przypadek takiej decyzji. Wprawdzie zwolnienie zostało później zablokowane przez sąd, ale mogło stanowić sygnał, że amerykański prezydent jest zdeterminowany, by wywrzeć maksymalny nacisk na bank w celu głębokiej redukcji stóp procentowych.
Fed we wrześniu zredukował stopę procentową o 0,25 pkt oraz przedstawił prognozy jej dalszej redukcji o 0,5 pkt do końca tego roku i 0,25 pkt do końca przyszłego. I to mimo że prognozy makroekonomiczne instytucji dla inflacji zostały podniesione, a dla bezrobocia obniżone, czyli teoretycznie nie było potrzeby stymulacji gospodarki. Sam prezydent chciałby jeszcze większych cięć, a ma o tyle silną kartę, że w przyszłym roku będzie nominował nowego przewodniczącego rady gubernatorów w miejsce Jerome'a Powella. Rynek więc wycenia, że polityka pieniężna będzie naprawdę luźna.
Wśród niektórych inwestorów może kształtować się przekonanie, że Fed będzie prowadził politykę maksymalnego stymulowania gospodarki nawet za cenę podwyższonej inflacji. Niekoniecznie wśród wszystkich, ale rynek finansowy nigdy nie jest jednolity – różne segmenty inwestorów i odmienne preferencje mogą się ujawniać w cenach aktywów. Niskie stopy nominalne i podwyższona inflacja to dla złota idealne warunki.
W takim rozumowaniu, jeżeli rzeczywiście stoi ono za decyzjami inwestorów kupujących złoto, pojawia się jednak pewien problem. Mogą oni przeceniać chęć Donalda Trumpa do wpływania na Fed. Prezydent pokazywał wielokrotnie, że słowa traktuje bardzo elastycznie, a ostatecznie podejmuje decyzje dość pragmatyczne – jak z cłami, których faktyczna wysokość jest dużo niższa od ogłaszanej. Ryzykowanie podwyższonej inflacji to z politycznego punktu widzenia samobójcze zachowanie, może nawet bardziej niż ryzykowanie podwyższonego bezrobocia. Nie sądzę, by Fed pod wpływem politycznym angażował się w bardzo głębokie redukcje stóp. Gdy złotowi optymiści też to dostrzegą, złoto może ulec istotnej korekcie.
Ale stopy procentowe to niejedyny powód wzrostu cen złota, gdy spojrzymy na ten trend z dłuższej perspektywy. Ważniejszą przyczyną może być duży popyt ze strony banków centralnych na świecie, który pojawił się od 2022 r. W pierwszym momencie nie wywoływał on wzrostu cen złota, bo stopy procentowe szybko rosły, ale to się zaczęło zmieniać od 2023 r.
Popyt ze strony banków centralnych jest spowodowany tym, że nie ufają one systemowi finansowemu opartemu na dolarze. Obawiają się, że posiadacze aktywów dolarowych mogą być odcinani od swoich należności przez sankcje, coraz powszechniej stosowane jako instrument nacisku politycznego. To przekonanie wzmocniły spekulacje, że Stany Zjednoczone mogą opodatkować zagranicznych posiadaczy ich obligacji skarbowych w celu osłabienia dolara. Dużą akumulację złota prowadzą m.in. Chiny. Co ciekawe, do tego nurtu dołączyła Polska. Narodowy Bank Polski uchwalił ostatnio, że będzie dążył do utrzymania 30 proc. swoich rezerw w złocie. Polska raczej nie boi się sankcji, ale najwyraźniej zarząd NBP cechuje głęboka nieufność do stabilności globalnego systemu finansowego.
Inwestorzy prywatni, widząc ten trend, podłączyli się pod niego. Napływy do funduszy inwestycyjnych kupujących złoto są coraz większe. Wszystko to jest elementem braku zaufania do fundamentów systemu finansowego. Ostatecznie kruszec kupuje się wtedy, kiedy nie ufa się zobowiązaniom innych ludzi. Zostaje wtedy tylko atawistyczna wiara w siłę natury.