Banki chcą uniknąć twardego lądowania

Eugeniusz TwarógEugeniusz Twaróg
opublikowano: 2020-04-28 22:00

Bankowcy rozmawiają o powołaniu spółki skupującej złe kredyty, gdy kryzys nabierze ostrości. KNF wspiera inicjatywę, ale prywatną

Z tego artykułu dowiesz się:

  • Na jakim etapie są rozmowy w sprawie stworzenia bad banku
  • Jaka będzie jego rola
  • Dlaczego miałby to być podmiot prywatny

W 1992 r. Finowie utworzyli specjalny wehikuł finansowy Arsenal — państwową spółkę, która przejęła od największego banku pogrążonego w głębokim kryzysie niespłacone kredyty, ratując cały sektor finansowy przed kompletnym krachem. W tym samym czasie Szwedzi, przeżywający nie mniejsze problemy, powołali do życia dwie firmy — Securum i Retrivis. W 2010 r. Koreańczycy wymyślili praktyczną nazwę UAMCO — United Asset Management Corporation — dla spółki skupującej przeterminowane kredyty hipoteczne. W tym samym czasie i celu w Irlandii powstało NAMA — National Asset Management Company, a w Wielkiej Brytanii UKAR — UK Asset Resolution.

POMYSŁY NA PO EPIDEMII:
POMYSŁY NA PO EPIDEMII:
ZBP, którym kieruje Krzysztof Pietraszkiewicz, pracuje nad pakietem działań powirusowych. Oprócz bad banku są też pomysły na zmiany w ustawie upadłościowej i powrót do bankowego postępowania układowego, które mają ułatwić restrukturyzację firm.
Fot. WM

W Hiszpanii skupem złych długów hipotecznych zajął się Sareb, a w Słowenii TUBT — Druzba za Upravljanje Terjatev Bank. Jak będzie się nazywać bad bank w Polsce, jeszcze nie wiadomo. Rozmowy nad powołaniem specjalistycznej spółki celowej do skupu złych kredytów, które z pewnością pojawią się wskutek wirusowego kryzysu, właśnie się zaczęły. W ubiegłym tygodniu, podczas jednej z rutynowych już wideokonferencji bankowców, nadzoru i zaproszonych gości Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich (ZBP), przedstawił plan utworzenia takiej instytucji.

— Spodziewamy się, że może dojść do istotnego wzrostu wskaźnika niespłaconychkredytów, dlatego chcemy się przygotować. Trzeba znaleźć sposób na odciążenie instytucji finansowych, gdyż gwałtowne narastanie złych długów obniży zdolność do kredytowania — mówi Krzysztof Pietraszkiewicz.

Na razie trudno o jakiekolwiek przewidywania w sprawie wielkości odpisów, bo za mało jest danych.

— Kiedy pójdziemy do fryzjera? Kiedy uczniowie wrócą do szkół, a my do pracy? Kiedy pojedziemy na wakacje? Od odpowiedzi na te pytania zależy stan firm, gospodarki, a potem banków — mówi Andrzej Powierża, analityk DM Citi Handlowy.

Na rynku pojawiają się spekulacje, że rezerwy mogą być 2-3 razy wyższe niż w 2019 r. To bardzo duże wyzwanie dla sektora bankowego. Dużo mówi się też o tym, że banki są lepiej skapitalizowane i dużo silniejsze niż dekadę temu. To jednak tylko część prawdy. Banki są większe, silniejsze, ale dużo mniej dochodowe niż przed 10 laty. W poprzednim kryzysie żaden duży bank nie zaraportował rocznej straty. Były kwartały, że ten i ów znalazł się na minusie, ale i 2009 r., i 2010 każdy duży bank giełdowy zakończył zyskiem, nawet jeśli symbolicznym, jak 1 mln zł zysku netto Millennium w 2009 r. Wtedy jednak zwrot z kapitału (ROE) był wysoki, w 2007 r. przekraczał 20 proc., a w najtrudniejszym 2009 spadł trochę poniżej 9 proc. Przed kryzysem, przy rekordowo silnej gospodarce, wynosił 7 proc.

— Trudniej będzie uniknąć straty niż 10 lat temu. Sektor jest mocno dociążony i dużo więcej nie udźwignie — mówi Andrzej Powierża.

Niestety, wygląda na to, że mogą sprawdzić się kasandryczne przepowiednie sprzed kilku lat, kiedy rząd PiS wprowadzał podatek bankowy. Głosiły, że rynek finansowy — dociążony daniną — utraci możliwość akumulowania kapitału potrzebnego na wypadek dekoniunktury. Nie został też spełniony postulat przekazania podatku na specjalny fundusz, do którego można byłoby sięgnąć w czasie kryzysu. Gdyby w Polsce miało dojść do gwałtownego pogorszenia jakości kredytów, wzrost odpisów uderzający w wyniki i kapitały może bardzo istotnie ograniczyć lub nawet zahamować akcję kredytową. W dodatku nastąpi to w momencie, kiedy gospodarka najbardziej będzie potrzebowała finansowania.

— Z problemem złych długów zmierzyło się wiele krajów eurostrefy w kryzysie 2008 r. Banki zostały zrekapitalizowane, często za pomocą pieniędzy publicznych. Utworzono specjalne wehikuły, do których przeniesiono złe kredyty, i dzisiaj banki mają zdrowe portfele. U nas nie było problemu złych długów. Trzeba jednak pamiętać, że poziom NPL [wskaźnik zobowiązań nieregulowanych w terminie — red.] mamy wyższy niż średnia w UE i sektor jest wrażliwszy na pogorszenie jakości portfela — mówi szef ZBP.

Skandynawskie wzorce

Bad bank jako narzędzie do kurażu systemu bankowego został wymyślony 30 lat temu w Skandynawii, gdy norweskie, duńskie, szwedzkie i fińskie banki przeszły ostry kryzys. Był następstwem nierozważnego pompowania akcji kredytowej, które doprowadziło do powstania bańki na rynku nieruchomości. Krajowe systemy bankowe właściwie przestały istnieć.

Szwedzi, którzy na ratowanie sektora wydali równowartość 3 proc. PKB, wymyślili wtedy wehikuł finansowy do skupu złych długów, żeby je zrestrukturyzować i odzyskać, co się da. Eksperyment udał się na tyle, że w kryzysie 2008 r. Paul Krugman, noblista w dziedzinie ekonomii, zaproponował amerykańskiemu senatowi wykorzystanie szwedzkich wzorców dla ratowania banków. Amerykanie na to nie poszli, ale ze skandynawskiego patentu skorzystali Koreańczycy (dwa razy), Irlandczycy, Brytyjczycy, Hiszpanie i Słoweńcy. Z różnym skutkiem. Irlandzkie NAMA z powodzeniem sprzedaje nieruchomości przejęte w ramach wartego 60 mld EUR portfela kredytów hipotecznych.

Dobrze radzi sobie słoweńskie TUBT, natomiast podobny wehikuł w Hiszpanii nie może wyjść na prostą. Wzorce zagraniczne są bardzo przydatne, choć mają jedną wadę — niemal we wszystkich przypadkach bad banki były powoływane przez państwo, które za pieniądze podatników ratowało skórę sektorowi, i związane są ze złymi kredytami jednego typu — hipotecznymi. Wyjątek stanowi Korea, gdzie dwukrotnie, w 2009 r. i w 2019, powstała prywatna spółka asset management utworzona przez same banki, skupująca nietrafione aktywa. W Polsce mogłoby być podobnie, choć z dwiema zasadniczymi różnicami — wehikuł byłby tworzony nie w ramach reakcji na awaryjną sytuację, lecz w przewidywaniu nadchodzącego kryzysu, i zająłby się sekurytyzacją długów przedsiębiorstw poturbowanych przez koronawirusa, a nie sprzątaniem zawinionego przez banki bałaganu.

— Asset management company może stanowić bardzo ważny komponent mechanizmu resolution. Jest to zresztą rozwiązanie zalecane przez europejski nadzór bankowy. Bez tego typu wehikułu Bankowy Fundusz Gwarancyjny ma ograniczone możliwości działania, gdy w grę wchodzi restrukturyzacja banku. Spółka asset management, opierając się na mechanizmach rynkowych, może wesprzeć proces restrukturyzacji — mówi Krzysztof Pietraszkiewicz.

Szef ZBP zaznacza, że wehikuł byłby przedsięwzięciem w większości prywatnym, ale z udziałem instytucji publicznych, jak BFG. Gros kapitału wyłożyłyby banki. I tu pojawia się problem — ZBP chce go sfinansować z części składki odprowadzanej na BFG, co niekoniecznie spodoba się regulatorom rynku. Poza tym bankowcy postulują zniesienie podatku bankowego od kredytów udzielanych na odbudowę firm po kryzysie.

Tak, ale prywatnie

Pomysł powołania bad banku był już w przeszłości ćwiczony, ale tylko jako zagadnienie teoretyczne. W 2014 r., kiedy zaczął nabrzmiewać problem niewypłacalności SKOK-ów, grupa banków wyszła z inicjatywą zawiązania spółki, która przejęłaby w zarządzanie złe aktywa padających kas. Ówczesny nadzór miał inny pomysł na rozwiązanie problemu. Po raz drugi temat spółki asset management pojawił się na krótko na agendzie jesienią 2018 r. podczas kryzysu wokół grupy Leszka Czarneckiego, będącego pokłosiem tzw. afery podsłuchowej z udziałem ówczesnego przewodniczącego KNF Marka Ch.

Obecnie urzędujący szef nadzoru, prof. Jacek Jastrzębski, deklaruje gotowość rozmowy z bankami i ZBP na temat tej inicjatywy, która zresztą ma wkrótce zostać przedstawiona nadzorowi jako materiał do dyskusji. Przestrzega jednak przed zbyt daleko idącymi odniesieniami do kryzysu 2008 r. i zwraca uwagę, że kluczowe dla oceny projektu byłoby zaangażowanie samych banków w powołanie i skapitalizowanie takiego wehikułu, bez oglądania się na partycypację finansową podmiotów publicznych. Są precedensy tego rodzaju prywatnych działań rynkowych w innych krajach.

— W 2008 r. problemy sektora bankowego były głównym źródłem kryzysu, co wiązało się z poziomem NPL — więc interwencja zmierzająca do skupu złych kredytów miała niejako przeciwdziałać kryzysowi w jego zarzewiu. Obecny kryzys ma inną genezę i charakter, a ewentualny wzrost NPL będzie pochodną problemów w gospodarce związanych z pandemią. Prywatna inicjatywa, zmierzająca do powołania spółki zarządzającej wierzytelnościami sektora bankowego, może być dobrym posunięciem, które pozwoliłoby na specjalizację w zakresie zarządzania NPL, bez konieczności nadmiernej rozbudowy tych kompetencji w bankach, i uwolnienie kapitału na akcję kredytową. Taki podmiot mógłby również korzystnie wpływać na stabilność sektora w długim okresie, uzupełniając niejako działania instytucji publicznych, w tym sieci bezpieczeństwa finansowego. Natomiast nie jest to moment na zaangażowanie się państwa we wsparcie kapitałowe tego typu przedsięwzięć — mówi Jacek Jastrzębski.