Biznesową żyłkę mają w genach

Barbara Warpechowska
opublikowano: 2006-02-15 00:00

Kwiaty z Chin, bankructwo kombinatu budowlanego, fundusze unijne, choinki i okna — to wszystko zaważyło na rozwoju firmy Mikea II z Tychów.

Krzysztof Mikosza, współwłaściciel rodzinnej firmy, skończył odlewnictwo na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Przez lata pracował w sosnowieckim zakładzie Fabryki Samochodów Małolitrażowych. Ale korciła go własna firma. Przez dwa lata był taksówkarzem.

— Ojciec w Wilnie handlował mięsem. W Giżycku, gdzie rodzina osiadła po wojnie, zależnie od klimatu politycznego otwierał lub zamykał biznes. Prawie cała rodzina prowadzi własne firmy. Widocznie mamy to w genach — opowiada Krzysztof Mikosza.

Wycieczka do Tajlandii

W 1989 r. Mikoszowie zajęli się handlem artykułami przemysłowymi, przywożonymi z Turcji, Grecji i z Rosji. Mieli też budkę z lodami włoskimi w Tychach.

— Sprzedaliśmy ją i polecieliśmy na wycieczkę do Tajlandii — śmieje się Anna, żona Krzysztofa.

W Bangkoku chcieli kupić koronkowe bluzki i dżinsy. Mieli 10 tys. dolarów. Okazało się jednak, że towar trzeba zamawiać kilka miesięcy wcześniej. Nie chcieli wracać z pustymi rękoma.

— Na bazarze żona wybierała bluzki i na koniec dołożyła trochę sztucznych kwiatów — opowiada Krzysztof Mikosza.

I najlepszym interesem okazały się właśnie kwiaty. Ciuchy przywoziło wiele firm, kwiatów — nikt. Zaczęli je sprowadzać. Ale na towar z Tajlandii trzeba było czekać dwa miesiące. Kwiaty z Hongkongu, Tajlandii lub Chin znaleźli bliżej — w Holandii.

— Dwa razy w tygodniu byliśmy po nie pod Amsterdamem — wspomina żona.

— Zapisaliśmy się do klubu Hong-Kong Trade Development. Dostaliśmy tam wiele przydatnych adresów, bo wtedy trzeba było wszystkiego szukać na własną rękę — mówi Krzysztof Mikosza.

Łączność na poczcie

Znaleźli agentkę w Hongkongu i to ona przez pięć lat — do 1997 r. — organizowała dla nich dostawy.

— Jeśli chcieliśmy wysłać do niej faks, to musieliśmy jechać na główną pocztę w Katowicach, bo tylko tam było takie urządzenie. Z naszego powodu agentka musiała kupić teleks — wspomina Krzysztof Mikosza.

Przesyłki z zagranicy trzeba było odbierać z Warszawy, bo tam przychodził towar. Mikosza starał się, by ładunki docierały na lotnisko w Pyrzowicach w pobliżu Katowic.

— Dwa dni po wysłaniu z Hongkongu przesyłka była w Warszawie. A do Pyrzowic docierała miesiąc. Co chwilę wisiałem na telefonie i najczęściej słyszałem, że paczki zgubiły się w systemie — nawet teraz złości się Krzysztof Mikosza.

Na kwiaty firma potrzebowała dużych magazynów. W 1993 r. w gazetach ukazało się ogłoszenie o sprzedaży Kombinatu Budownictwa Ogólnego w Tychach, który zbankrutował. Była hala produkcyjna z maszynami do drewna, magazyn, 1,34 ha terenu. Mikoszowie kupili całość za miliard ówczesnych złotych, czyli dzisiejsze 100 tys. zł. Grunt w tym miejscu kosztuje teraz 100 zł za mkw.

Okna euro

Ponieważ coraz więcej firm zaczęło sprowadzać sztuczne kwiaty, biznes coraz mniej się opłacał. Mikoszowie postanowili wykorzystać maszyny do drewna, które stały w hali. We Włoszech kupili linię do produkcji drewnianych okien. Dostali na nią wsparcie z funduszu Phare. Wniosek wypełniła Anna Mikosza. Sama.

— Byliśmy pierwsi na Śląsku. Może dlatego z formalnościami i procedurą nie było problemów — podkreśla Anna Mikosza.

Z programu Phare-Struder dostali 200 tys. zł.

— W roku 1995 uruchomiliśmy jako jedna z pierwszych firm na Śląsku produkcję okien typu euro. Porządne, drewniane, z podwójnymi szybami. Sprzedaż szła znakomicie — wspomina właściciel.

Firma robiła też sztuczne choinki — rocznie 60 tirów. Jednak z czasem było coraz mniej kupców, więc niedawno Krzysztof Mikosza sprzedał Rosjanom linię do choinek.

Dobry nos

Z oknami typu euro skończyli, gdy zakład w Baboszewie wyprodukował tzw. frezy i już każdy stolarz mógł zrobić je taniej, bo miał tańszą robociznę. Mikosza widział, co kupują klienci w firmowym salonie, gdzie prezentował także wyroby innych firm. Kiedy kończył się popyt na okna, już przygotowywał technologię produkcji drzwi.

Mikea II to spółka jawna. Właścicielami są Krzysztof Mikosza i syn Dominik, który skończył elektronikę na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Kiedy odwiedziłam firmę, akurat był z drzwiami na targach w Poznaniu.

Co decyduje o powodzeniu spółki? Ciągłe szukanie nisz rynkowych. Krzysztof Mikosza ma do tego nosa.

Organizator

Puls Biznesu

Autor rankingu

Coface