Bliżej nam do Haiti niż do Europy

Adam Sofuł
opublikowano: 2006-11-07 00:00

Kto smaruje, ten jedzie — to stare porzekadło nadal jest w Polsce niepokojąco prawdziwe, co potwierdza opublikowany wczoraj najnowszy indeks postrzegania korupcji Transparency International (TI). To prawda, że obrazuje on przekonanie społeczeństwa o obecności korupcji w życiu publicznym. Można więc powiedzieć, że po prostu Polacy bombardowani przez media kolejnymi doniesieniami o aferach z kopertą w tle mają nieco wypaczony obraz rzeczywistości. Tak jednak nie jest, bo media raczej nie wymyślają afer, lecz jedynie je opisują. Z przytaczanych przez Transparency International danych wynika, że tylko wykryte w ubiegłym roku przez Najwyższą Izbę Kontroli nieprawidłowości kosztowały budżet 18,3 mld zł.

W efekcie, w tym roku eksperci Transparency International sklasyfikowali nas w swoim rankingu na 61. miejscu wśród 163 państw. Można uznać ten wynik za niezły, bo plasujemy się w pierwszej połowie stawki, ale tylko do czasu, gdy porównamy się z naszymi sąsiadami. Polska jest w rankingu najniżej ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Jeśli brać pod uwagę punktację, to wciąż znacznie bliżej nam do zamykającego stawkę Haiti niż do przodujących w rankingu (niezmiennie od lat) krajów skandynawskich czy Nowej Zelandii.

Są jednak powody do bardzo umiarkowanego optymizmu. W tym roku po raz pierwszy od dziesięciu lat (gdy Polska została objęta rankingiem) indeks postrzegania korupcji lekko się poprawił, a Polska awansowała o kilka miejsc w górę. Zdaniem TI, to może być skutek intensywniejszej walki z korupcją — utworzenia Centralnego Biura Antykorupcyjnego, przyspieszenia kilku śledztw itp. To wystarczyło do zahamowania wzrostu korupcji, do likwidacji tego zjawiska potrzeba znacznie więcej. Niestety, rządząca partia, która hasło walki z korupcją ma wypisane na sztandarach, choć sporo robi, by aferzystów ścigać, podejmuje niewiele działań, by ograniczyć im możliwości działania.

Skąd się bierze korupcja — wiadomo od lat. Sprzyjają jej niestabilne i skomplikowane prawo, urzędnicza wszechwładza, przy jednoczesnym braku odpowiedzialności urzędników, brak przejrzystości działań administracji. Trudno na razie dostrzec determinację rządu w tych sprawach. Nic nie wskazuje na to, by polscy politycy (nie tylko ci z rządu) chcieli słuchać dobrych rad. Cóż z tego, że eksperci TI sugerują wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, skoro polscy politycy skłaniają się raczej ku blokowaniu list. Nic też nie wynika z deklaracji kolejnych ministrów finansów, że uporządkowanie finansów publicznych i ich reforma zmniejszyłyby nadużycia. Reforma czeka od lat na bardziej sprzyjający klimat polityczny. O przejrzystym i jednoznacznym prawie nie warto już nawet wspominać.

Nikt nie mówi, że walka z korupcją jest łatwa, ale nie można jej ograniczać wyłącznie do widowiskowych działań organów ścigania. Celem dla rządu nie powinno być to, by Mariusz Kamiński, szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego, mógł się z roku na rok chwalić coraz większą liczbą wykrytych afer (co dowodziłoby jego skuteczności), ale to, by za parę lat stał się bezrobotny. Z braku aferzystów do ścigania. Korupcja to poważna choroba, zwłaszcza że w Polsce jest ona w bardzo zaawansowanym stadium. Nie da się jej jednak wyleczyć tylko skalpelem — potrzebne są też zastrzyki witaminowe z dobrego prawa oraz wzmacniające pigułki sprawnej i profesjonalnej administracji.