Bogdan Góralczyk: Integracja z Unią to korzyści, ale i koszty
Bogdan Góralczyk: Integracja z Unią to korzyści, ale i koszty
Pojęcie integracji zrobiło u nas oszałamiającą karierę. W powszechnym mniemaniu integrować się oznaczało: iść na Zachód i modernizować. Tylko przyklasnąć takim celom! I nic dziwnego, że społeczne poparcie dla integracji we wszystkich sondażach było wysokie. Z naszej perspektywy wydawało się, że przy tak wysokiej społecznej akceptacji integracja, a więc wchodzenie do zachodnich struktur, nie powinna sprawiać większych kłopotów.
DZIŚ JUŻ WIEMY, że staliśmy się ofiarą wielkiego złudzenia, popadliśmy w samouspokojenie. Obrana strategiczna opcja kosztuje. Integracja w naszym przypadku to bowiem synonim przyspieszonej modernizacji, a z taką zawsze wiążą się poważne społeczne koszty. Jedni na modernizacji zyskują, inni tracą. Pierwsi widzą dla siebie nowe szanse — ekspansji, wzrostu, popytu; drudzy obawiają się raczej, że tylko stracą, zbiednieją, zamienią w bezrobotnych, bo akurat ich sektor do tak rozumianej modernizacji się nie nadaje.
OSTATNIE TYGODNIE i dni pokazują jeszcze coś innego, a mianowicie, że podział na integrację europejską i euroatlantycką, to nie tylko zabieg formalny. W rzeczywistości chodzi o dwa — to fakt, że uzupełniające się — procesy. Integracja euroatlantycka, czyli przystąpienie do NATO, to w dużej mierze efekt pewnej strategicznej i politycznej opcji. Gdy decyzje podjęto, chodziło bardziej o czas, terminy i procesy dostosowawcze, a w mniejszym stopniu o koszty. Warto jednak przypomnieć na samym finiszu, że jedyne poważniejsze kontrowersje w procesie naszego dochodzenia do członkostwa w sojuszu wiązały się właśnie z kosztami poszerzenia.
Tymczasem integracja europejska, czyli przystępowanie do Unii, to przede wszystkim właśnie koszty i konkretne kalkulacje — po obu stronach. Państwa UE nie chcą podać konkretnych dat i terminów, bo żywią się obawami, a przede wszystkim mają na uwadze własnych producentów i rynki. Wiedzą, że poszerzenie jest potrzebne, a nawet nieuniknione. Co więcej — zdają sobie sprawę, że jest korzystne. Także dla nich, co poświadczają statystyki wymiany handlowej UE z państwami stowarzyszonymi.
A JEDNAK Unia się waha, bo wie, że chcąc kiedyś na tym procesie skorzystać najpierw musi sporo zainwestować. Niestety, jak widać, niejednokrotnie dalekosiężne korzyści przegrywają z krótkowzrocznością, egoizmem i partykularyzmem.
KAŻDY SEKTOR się broni, włącza swoje lobby, skarży się lub straszy. A politykom brakuje woli i wizji. Mamy więc efekty dokładnie takie, jak w ostatnich dniach. Ministrowie finansów państw środkowoeuropejskich głośno domagają się zniesienia unijnych dopłat do eksportu rolnego, chcąc chronić własne rynki i producentów, w zamian za co Komisja Europejska nie tylko się burzy, ale... jeszcze podnosi dopłaty do eksportu na Wschód; tyle że na tereny poradzieckie, a nie środkowoeuropejskie, w ten sposób odbierając nam potrzebne rynki zbytu.
Na dodatek, ten spór o dopłaty do produktów rolnych toczy się w chwili, gdy pod naciskiem rządu brytyjskiego komisja skierowała do Polski delegację, by zbadała, czy przypadkiem nasza strona nie subsydiuje za bardzo własnych kopalń i nie eksportuje węgla do UE po cenach dumpingowych. O ironio, pachnie to zasadą: „co wolno wojewodzie...”.
OTO DOWODY, że rozpoczynamy prawdziwą integrację. Kończy się pięknosłowie, zaczynają ścierać prawdziwe interesy. Koniec złudzeń. Rozpoczyna się prawdziwy bój. Wchodząc do NATO właściwie integrowaliśmy tylko jeden sektor — zbrojeniówkę; wchodząc do UE obejmujemy takim eksperymentem wszystkie dziedziny gospodarki i życia.
UNIA JEST silniejsza, ale to nie oznacza, że może z nami robić, co chce. Korzyści z integracji są — i będą — obustronne. Do tego, by ten trudny proces przeprowadzić do końca, potrzebni są jednak wizjonerzy, a nie (zastraszeni, przekupni, dodaj inne...) biurokraci. Wizja Wspólnej Europy wymaga wizjonerów nie tylko w chwili kreślenia jej zarysów, ale tym bardziej w momencie jej praktycznego kształtowania. Tu akurat nie powinno być niedomówień, pod tym względem nic nie uległo zmianie.
Bogdan Góralczyk jest publicystą i wykładowcą, pracownikiem naukowym Centrum Europejskiego UW