Bogdan Góralczyk: reformy są warunkiem rozszerzenia Unii

Bogdan Góralczyk
opublikowano: 1999-03-09 00:00

Bogdan Góralczyk: reformy są warunkiem rozszerzenia Unii

POGŁĘBIENIE CZY ROZSZERZENIE: Wewnętrzne reformy Unii Europejskiej napotykają już w tej chwili dwie ogromne bariery, a jeszcze jedna jawi się na horyzoncie — przewiduje Bogdan Góralczyk. fot. Borys Skrzyński

Już od kilku lat Unia Europejska zmaga się z dylematem: pogłębienie czy rozszerzenie. Chodzi o wybór, czy najpierw uporządkować własne podwórko, czy też — mając na uwadze jedność kontynentu i pewną solidarność — przyjąć nowych członków, głównie ze Wschodu.

OSTATNIE SYGNAŁY stają się coraz bardziej jasne, a zarazem dla nas niepokojące. Prezydencja niemiecka w UE oraz zachowania gabinetu kanclerza Schršdera zdają się wskazywać, że nasi zachodni sąsiedzi są zdecydowani: najpierw wewnętrzne reformy, a dopiero potem rozszerzenie. Tymczasem owe reformy napotykają już w tej chwili dwie ogromne bariery, a jeszcze jedna jawi się na horyzoncie. Jak wykazało niedawne, okryte tajemnicą a zarazem nieudane, spotkanie na szczycie państw „piętnastki” na zamku Petersberg (26 lutego), Unia nie potrafi sobie poradzić z reformą finansową, a nie mniejsze problemy napotyka w sprawie reformy wspólnej polityki rolnej (CAP).

W OBYDWU PRZYPADKACH zarysowały się wyraźne podziały. Francja stanowczo odrzuca niemieckie pomysły, by budżety narodowe przejęły część kosztów subsydiowania rolnictwa, które to subsydia stanowią jeden z filarów CAP. Ministrowie rolnictwa urządzili na ten temat kilkudniowe posiedzenie w Brukseli, ale do kompromisu nie doszli. Istnieją spory dotyczące dotowania wielkich upraw, przede wszystkim zbóż, a także wołowiny, nabiału, win — czyli niemal wszystkich grup towarowych.

JESZCZE BARDZIEJ niepokojące jest fiasko narady w Petersberg. Nie znamy szczegółów, ale wygląda na to, że pogłębiły się linie podziałów. Francja stanowczo nie chce głębokiej reformy CAP, obawiając się, że zbyt wiele na tym straci. Równocześnie zarysowały się dwie grupy państw o zupełnie odmiennym podejściu do reform finansowych w ramach Unii i jej budżetu. Z jednej strony znaleźli się ci, którzy najwięcej wnoszą do wspólnej kasy — przede wszystkim Niemcy, a także Holandia, Szwecja i Austria. Po drugiej stronie stanęli obawiający się, że na reformie najwięcej stracą, czyli kraje korzystające w największym stopniu z unijnych funduszy — Grecja, Hiszpania i Portugalia. Wyłoniła się więc grupa państw, które — na zasadzie wewnętrznej koherencji i solidarności oraz mając na uwadze własne interesy — mogą opowiedzieć się przeciwko zbyt szybkiemu poszerzeniu UE, co zresztą już zaczynają czynić.

NA TYM nie koniec naszych obaw. Dochodzi jeszcze trzecia zasadnicza kwestia, jaką jest konieczność zreformowania systemu instytucjonalnego UE jeszcze przed jej rozszerzeniem. Obecnie ukształtował się bowiem taki, że w przypadku przyjęcia następnych pięciu czy sześciu państw, unijnej dwudziestce zagrozi wewnętrzny paraliż decyzyjny.

Z NIEPOKOJEM przychodzi więc nam oczekiwać na wyniki najbliższego — już regularnego i nie utajnionego — szczytu Unii Europejskiej, zaplanowanego w Berlinie na 24 i 25 marca. Jeśli i tam nie uda się przełamać powstałych podziałów — a wiele na to wskazuje — to nasze przyjęcie do UE może przesunąć się poza proponowany obecnie horyzont, a więc rok 2003. Niestety, nie mamy żadnego wpływu na to, że unijni partnerzy słabo sobie radzą sami ze sobą. Spierają się i kłócą o nic innego, jak o duże pieniądze, do których i my pretendujemy. Jedno jest pewne: dopóki nie dojdzie do porozumienia między Francją a Niemcami, czyli dotychczasowymi motorami europejskiej integracji, trudno spodziewać się postępu w procesie poszerzenia Unii.

Bogdan Góralczyk jest publicystą i wykładowcą, pracownikiem naukowym Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego