Statystyki dotyczące pierwotnego rynku mieszkaniowego, zarówno sprzedażowe, jak i inwestycyjne, załamały się w II kwartale tego roku. To pokłosie m.in. recesji wywołanej lockdownem i pandemią, rosnącego bezrobocia, spadku dochodów gospodarstw domowych i problemów sektora bankowego.

— Sprzedaż nowych mieszkań spadła, licząc dla całego rynku deweloperskiego, średnio o około 50 proc. w relacji rok do roku i niewiele mniej w odniesieniu do kwartału poprzedniego — zwraca uwagę Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl.
Zdaniem Konrada Płochockiego, dyrektora generalnego Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD), najbardziej niepokojący jest drastyczny spadek liczby nowo rozpoczętych inwestycji, co wskazuje na trudności w uzyskiwaniu finansowania na nowe projekty i dużą niepewność co do przyszłego popytu.
Efekt domina
Lockdown najpierw zahamował dotychczasowe wzrosty ofertowych stawek za nowe mieszkania. Koniec czerwca przyniósł ich spadki.
— Symptomy odwrócenia tendencji zwyżkowej dało się zaobserwować przede wszystkim w Warszawie i Krakowie, dwóch głównych rynkach kraju, co można uznać za wiarygodny sygnał korekcyjny stawek pierwotnego rynku mieszkaniowego — zaznacza Jarosław Jędrzyński.
Jednocześnie, jak wynika z danych Głównego Urzędu Statycznego, liczba inwestycji rozpoczętych w maju 2020 r. w porównaniu do analogicznego okresu rok wcześniej spadła o 44 proc., natomiast liczba pozwoleń na budowę dla deweloperów spadła o 36 proc. Konrad Płochocki spodziewa się ograniczeń w zamówieniach na materiały budowlane oraz redukcji zatrudnienia na budowach. Zauważa, że już w maju produkcja w sektorze budowlano-montażowym spadła o 5,1 proc. To wynik znacznie gorszy od oczekiwań.
— Wobec słabych wyników dziwi decyzja rządu o sektorowym wykluczeniu branży deweloperskiej z możliwości korzystania z tarczy dla dużych firm. Firmy deweloperskie i inne z sektora nieruchomości, które zostały wykluczone, płacą podatki na równi z innymi przedsiębiorcami, a zostały w sposób nieuzasadniony wyłączone z programu, niezależnie od ich indywidualnej sytuacji — podkreśla Konrad Płochocki.
Jego zdaniem brak instrumentów pomocowych spowodujewstrzymanie kolejnych inwestycji, które powinny stanowić bodziec napędzający gospodarkę. Sektor budowlany generuje bowiem 1,3-1,5 mln miejsc pracy i odpowiada nawet za 16 proc. PKB.
Ofiary pandemii
Według szacunków przedstawicieli PZFD około 15-20 proc. inwestycji, które planowane były do ukończenia w drugim kwartale tego roku, mogło lekko się opóźnić. W przypadku ponad połowy tych przedsięwzięćjest to efekt problemów z formalnościami.
— Zamrożenie pracy urzędów, które rozpoczęło się z końcem marca, miało negatywnekonsekwencje. Poja-wiające się opóźnienia w realizacji projektów nie są jednak znaczne. Kłopoty mogą dotyczyć braku dostaw końcowych elementów wyposażenia, jeżeli są importowane, np. elementów wentylacyjnych. Opóźnienia będą w większym stopniu wynikały z kłopotów z odbioramiformalnymi niż z fizycznych przestojów — przekonuje Konrad Płochocki.
Jarosław Jędrzyński dodaje, że druga połowa roku będzie upływała pod znakiem mozolnego odrabiania strat i poszukiwania nowych poziomów równowagi cenowej oraz popytowo-podażowej. Jego zdaniem jeśli pandemia się nie nasili — a wraz z nią recesja — regres na koniec roku nie powinien przekroczyć poziomu 20-25 proc. w porównaniu z 2019 r. zarówno w odniesieniudo sprzedaży lokali deweloperskich, jak i nowych budów mieszkaniowych. Eksperci Euler Hermes, globalnego ubezpieczyciela, prognozują spowolnienie w sektorze budowlanym i w mieszkaniówce zarówno w drugiej połowie 2020, jak i w 2021 r.
— Obecnie sprzedaż odbywa się w jeszcze większym stopniu niż wcześniej za gotówkę — nieruchomości są pewniejszą niż zwykle lokatą kapitału w dobie nadpodaży pieniądza, rekordowo niskiego oprocentowania lokat i spodziewanego zwiększenia inflacji. Aczkolwiek grupa takich inwestorów nie jest przesadnie duża i nie udźwignie całego popytu na rynku, zwłaszcza że rozwój rynku najmu spowolnił, a konkurencja wzrosła. Deweloperzy przyjmują więc postawę wyczekiwania na rozwój wydarzeń, wstrzymując uruchamianie nowych inwestycji. To z czasem ograniczy liczbę zleceń na prace oraz i popyt na materiały budowlane. Ratunkiem są powszechnie realizowane prace remontowe i adaptacyjne, ale nie dla wszystkich — skorzystają na tym najmniejsze firmy. Te trochę większe, czyli np. wyspecjalizowani podwykonawcy dużych firm, będą mieli mniej zleceń i staną się główną ofiarą spowolnienia związanego z pandemią — uważa Tomasz Starus, członek zarządu ds. oceny ryzyka w Euler Hermes.