Na szczyty jeszcze nie udało się wrócić, ale przynajmniej nikt nie zsuwa się już do przepaści. Polacy na typowanie wyników zawodów sportowych wydali w ubiegłym roku 853 mln zł, o 13 proc. więcej niż rok wcześniej — choć nadal mniej, niż w rekordowych latach 2008-2009 r., czyli przed wprowadzeniem nowego ustawodawstwa hazardowego,znacznie ograniczającego możliwości branży.
— To był najlepszy rok od wprowadzenia reformy, ale problemem nadal jest całkowita nieporównywalność naszych wyników z wynikami operatorów zagranicznych, na których serwisach internetowych nielegalnie grają Polacy — mówi Aleš Dobeš, dyrektor generalny notowanej na GPW Fortuny.
853 mln zł to tylko pieniądze, które gracze zostawili w kolekturach i na stronach internetowych legalnie działającego na polskim rynku kwartetu: Fortuna, STS, Milenium i Totolotek. Spółki te, zrzeszonew Stowarzyszeniu Pracodawców i Pracowników Firm Bukmacherskich, podkreślają jednak, że znacznie większe pieniądze zgarniają ich zagraniczni — i nielegalni — konkurenci.
— Cały rynek jest już wart ponad 5 mld zł, ale w większości należy do nielegalnych operatorów, zarejestrowanych np. na Malcie czy Gibraltarze. Szacujemy, że na ich konta Polacy obstawiający wyniki w internecie przelewają minimum 4,15 mld zł rocznie — mówi Mateusz Juroszek, prezes STS. Polscy bukmacherzy skarżą się, że pracują przy bardzo niskich marżach (1-2 proc.) i płacą jeden z najwyższych w Europie podatków od obrotu (12 proc.).
— Od 2009 do 2012 r. większość legalnej branży wykazywała grube straty — teraz jest lepiej tylko dzięki cięciu kosztów i gruntownej restrukturyzacji. Zmniejszyliśmy liczbę punktów z ok. 500 do 380 — mówi Mateusz Juroszek.
Wzrost obrotów legalnego rynku to głównie zasługa internetu, gdzie usługi świadczą już wszyscy zarejestrowani w Polsce bukmacherzy (w 2012 r. robiła to jedynie Fortuna). Internet odpowiadał już za prawie 23 proc. obrotów branży (195,3 mln zł). To jednak małe pocieszenie, bo — zgodnie z raportem firmy doradczej Roland Berger, opracowanym na zlecenie polskich bukmacherów — aż 91 proc. rynku on-line jest kontrolowanych przez firmy, które w Polsce nie są zarejestrowane.
— On-line nie rośnie w takim tempie, jakiego moglibyśmy oczekiwać — wszystko przez to, że nasi nielegalni konkurenci działają zupełnie swobodnie na zagranicznych serwerach, zatrudniają do reklam polskich celebrytów i nie muszą przejmować się wymogami tutejszego ministerstwa finansów. Prawo trzeba albo egzekwować, albo je zliberalizować, tymczasem w Polsce nie robi się z nim nic — mówi Aleš Dobeš.
Bukmacherzy twierdzą, że egzekwowanie prawa — czyli przede wszystkim wprowadzenie blokad stron zagranicznych operatorów — pozwoliłoby znacznie zwiększyć przychody budżetu. W ubiegłym roku legalne firmy zapłaciły ok. 92 mln zł podatku obrotowego — tymczasem Roland Berger szacuje, że blokowanie nielegalnych stron i obniżenie podatków mogłoby poprawić ten wynik o ok. 200 mln zł rocznie.