Widzą swoje nawet najmniejsze mankamenty i starają się je naprawić. To tajemnica ich sukcesu.
Po studiach prawniczych Leszek Wizner przez cztery lata pracował w prokuraturze w Białymstoku. W 1991 r. postanowił jednak pójść na swoje.
— Mąż był trochę znudzony zawodem. Wziął urlop wychowawczy i zaczął się zastanawiać, na jakiej działalności można by zrobić dobry biznes — wspomina Marzena Wizner, żona założyciela i wiceprezes firmy Bawi.
Wymyślili, że kupią maszynę poligraficzną.
— Wtedy poligrafia przynosiła niezłe zyski i wydawała się bardzo perspektywiczna. Mąż znalazł odpowiednią maszynę, ale w kiepskim stanie. Oddał ją do naprawy, a jednocześnie szukał jakiegoś zaczepienia w branży — opowiada Marzena Wizner.
Trudne początki
Na ryzie papieru kserograficznego znaleźli adres producenta — Celulozy Kwidzyn (obecnie International Paper Kwidzyn). Leszek Wizner pojechał do tej firmy.
— A tam akurat potrzebowali przedstawicielstwa na nasz region. Od razu podpisali z nami umowę — mówi pani wiceprezes.
Nie czekając na naprawę maszyny, zaczęli szukać zbytu na papier kserograficzny i papier w dużych arkuszach dla drukarni. Udało się.
— Zakłady i sklepy miały u nas każdą ilość papieru na bieżąco. Nie musiały jeździć 400 kilometrów do fabryki — opowiada Marzena Wizner.
Ale napotykali problemy.
— Trudno było zdobyć dostawców. Panował taki układ, że obowiązywała jedna umowa na region. Reszta firm musiała obejść się smakiem. Inny problem to drogie kredyty. Nie mieliśmy na nie szans — wspomina pani wiceprezes.
Pierwsza siedziba Bawi mieściła się w piwnicy. Niebawem wynajęli magazyny od Ruchu.
— Kiedy klienci przychodzili po papier kserograficzny, chcieli też kupić teczkę czy długopis i inne przedmioty do biura. Poszliśmy za tymi sugestiami — opowiada Marzena Wizner.
Rozwinęli dwa nowe działy: biurowy i szkolny. Wymagało to jeszcze większej siedziby, więc kupili na przetargu stary magazyn opakowań.
— Sporo nas kosztowało, żeby doprowadzić go do normalnego stanu i stworzyć w nim nowe działy: sortownię, obsługi klienta, zamówień — mówi pani wiceprezes.
Do biur i szkół
Na początku 1998 r. firma przekształciła się w spółkę akcyjną. Udziałowcami są Leszek Wizner, Marzena Wizner i Waldemar Dobroński. W tym samym roku przeniosła się do nowej siedziby, w której 200 mkw. zajmuje ekspozycja, a 2 tys. mkw. — magazyn.
— W codziennej sprzedaży mamy 11 tysięcy artykułów, a prawie drugie tyle na zamówienie. Szkoły kupują u nas i niszczarki, i szmaty do podłóg — mówi Marzena Wizner.
Praca firmy musi być dostosowana do sezonowości branży.
— Kulminacja zakupów artykułów szkolnych przypada między drugą połową sierpnia a 10 września. Ale przygotowujemy się do tego okresu przez kilka miesięcy. Sezon biurowy w zasadzie trwa od jesieni do późnej wiosny, ale zamówienia są przez cały rok — informuje Marzena Wizner.
Nie jest łatwo
Właściciele Bawi wielką wagę przywiązują do terminowości.
— Przez 15 lat nawet o dzień nie spóźniliśmy się z płatnościami. Kupujemy za gotówkę, więc możemy właściwie przebierać wśród dostawców — mówi pani wiceprezes.
Uważa, że prowadzenie firmy jest dziś trudniejsze niż kilka lat temu.
— Dochody spadają, bo towar jest bardzo tani. Pojawiła się mocna konkurencja ze strony hipermarketów. Marże są już tak spłaszczone, że czasem po prostu nie opłaca się dowozić towaru — narzeka Marzena Wizner.
Jej zdaniem, niepokojące zmiany zachodzą na rynku artykułów szkolnych.
— Ogromna większość produkcji zeszytów przeprowadziła się do Chin. Jako dostawca papieru dla drukarni i wytwórców dużo na tym straciliśmy. Poza tym niż demograficzny przekłada się na niższą sprzedaż artykułów szkolnych — podkreśla Marzena Wizner.
Mimo wszystko po 15 latach właściciele Bawi są dumni.
— Ciągle się rozwijamy, nie notujemy spadków. Wciąż mamy pomysły, jak iść do przodu. I co ważne — widzimy swoje błędy i słabości i staramy się je naprawiać. Właśnie to jest tajemnicą sukcesu — stwierdza Marzena Wizner.