Nastąpił istotny zwrot w polityce celnej USA — ogłosiły 90-dniowe moratorium na podwyższone cła wobec wszystkich państw z wyjątkiem Chin, dla których w ciągu zaledwie kilku dni taryfy celne wzrosły z 125 do proc. Ruch ten wywołał euforię na rynkach finansowych — indeks S&P 500 wzrósł o 9,5 proc., a japoński Nikkei o 9 proc., ale jednocześnie doprowadził do osłabienia juana do najsłabszego poziomu od 2007 r. Inwestorzy szybko zorientowali się, że nowa konfiguracja wojny handlowej oznacza jedno — Donald Trump koncentruje całą presję na Pekinie.
Kraje Azji nie chcą konfrontacji. Wśród szczęśliwców znalazły się Japonia, Korea Płd., Indie i Wietnam, które deklarują wolę negocjacji. Według zapowiedzi Scotta Bessenta, sekretarza skarbu USA, rozmowy rozpoczną się wkrótce.
W odpowiedzi na taryfy celne dla chińskich towarów w piątek Pekin podniósł stawki na amerykański import z 84 do 125 proc. i dopisał kilka amerykańskich firm zbrojeniowych do tzw. czarnej listy, idąc na handlowe zwarcie z Waszyngtonem.
Pozorna chęć dialogu
Już wcześniej chińskie władze deklarowały, że będą „walczyć do końca”, jeśli USA nadal będą eskalować wojnę handlową.
Kluczowe pytanie brzmi: czy Pekin zdecyduje się na dalsze podnoszenie ceł, czy zasygnalizuje jednak otwartość na rozmowy? Dyplomacja Państwa Środka wielokrotnie wyrażała gotowość do dialogu. „Chiny są otwarte na dialog ze Stanami Zjednoczonymi, ale musi on odbywać się na zasadach wzajemnego szacunku i równości” — poinformowało w komunikacie Ministerstwo Handlu ChRL.
Warunek wstępny, jakim jest wzajemny szacunek, sprawia jednak, że realne rozpoczęcie rozmów wydaje się mało prawdopodobne.
— Pekin deklaruje gotowość do rozmów z Waszyngtonem, ale nie spodziewam się szybkich rozstrzygnięć. Dziś chiński rząd jest o wiele lepiej przygotowany na drugą odsłonę wojny handlowej niż za pierwszej prezydentury Trumpa. W tej sytuacji Pekin będzie raczej dążył do eskalacji niż negocjacji — uważa Krzysztof Karwowski, ekspert ds. Chin w Instytucie Nowej Europy, dodając, że na niekorzyść USA działają słowa wiceprezydenta J.D. Vance’a o „chińskich wieśniakach”, które wywołały oburzenie w Pekinie i dodatkowo ograniczyły przestrzeń dyplomatyczną w relacjach z Waszyngtonem.
Podczas czwartkowego posiedzenia gabinetu w Białym Domu Donald Trump wyraził chęć zawarcia porozumienia handlowego z Chinami, podkreślając jednak, że Pekin przez długi czas wykorzystywał USA. Stwierdził, że darzy prezydenta Xi Jinpinga szacunkiem i uważa go za przyjaciela, dodając, że wierzy w możliwość wypracowania rozwiązania korzystnego dla obu krajów.
Na ratunek gospodarce
Pekin nie kryje, że amerykańskie cła mocno uderzą w gospodarkę. W marcu rząd zakładał 5-procentowy wzrost PKB w tym roku, zaznaczając, że „nie będzie to łatwe”. Na razie oficjalna prognoza pozostaje bez zmian, natomiast ekonomiści banku Goldman Sachs obniżyli prognozę z 4,5 do 4 proc.
W ubiegłym roku do USA trafiły chińskie towary o wartości ponad 500 mld USD, czyli 15 proc. całego chińskiego eksportu — wynika z danych Narodowego Biura Statystycznego. Władze starają się więc ratować eksporterów. W środę premier Li Qiang spotkał się z doradcami rządowymi i przedsiębiorcami, aby omówić „trudności zewnętrzne”. Premier natomiast zapowiedział dodatkowy pakiet wsparcia dla popytu krajowego.
— Niezależnie od ogłoszonych programów wspierających konsumpcję wewnętrzną chiński PKB w tym roku spowolni. W obecnych warunkach osiągnięcie celu na poziomie 5 proc. jest niemożliwe — twierdzi Jakub Szkopek, analityk Erste.
Chińskie władze chcą również zapobiec ucieczce przemysłu, apelują m.in. do firmy Shein o zaniechanie planów przeniesienia części działalności za granicę. Ponadto władze lokalne, np. w prowincji Fujian, szukają sposobów, by pomóc firmom sprzedać towary przeznaczone na eksport na rynku krajowym. W tym celu już w marcu Ministerstwo Handlu ogłosiło kolejny pakiet wsparcia dla krajowych eksporterów, mający ułatwić im wejście na rynek wewnętrzny. Program obejmuje m.in. zachęty podatkowe, ulgi finansowe, a także pomoc logistyczną i marketingową przy wprowadzaniu produktów do obrotu na terenie kraju.
— Rząd w Pekinie przystępuje do ratowania krajowych eksporterów. Część produkcji może przekierować do Europy, ale to nie wystarczy, by zniwelować skutki amerykańskich ceł. W kolejnych miesiącach eksport Chin odnotuje potężny spadek, a pierwsze efekty działań ratunkowych mogą być widoczne dopiero w czwartym kwartale — uważa Jakub Szkopek.
Rośnie presja militarna
Donald Trump nie wyklucza kolejnych działań, chociaż uważa, że obecny poziom ceł powinien wystarczyć, by skłonić Chiny do rozmów. Zdaniem ekonomistów każda kolejna podwyżka będzie miała coraz słabszy wpływ na chińską gospodarkę — pierwsza fala taryf może obniżyć PKB Chin o 1,5 pkt proc., ale następna już tylko o 0,9 pkt.
Wraz z eskalacją wojny handlowej rośnie także napięcie na tle militarnym. Pentagon krytykuje rosnącą aktywność Chin w Ameryce Łacińskiej, uznając je za zagrożenie dla wpływów USA w regionie. Pete Hegseth, sekretarz obrony, apeluje o odbudowanie amerykańskiego potencjału odstraszania i zacieśnianie sojuszy wojskowych w Azji. Chiny z kolei próbują przeciwdziałać izolacji, szukając politycznego i gospodarczego wsparcia w Europie oraz Azji Południowo-Wschodniej — jak do tej pory bez wyraźnych efektów.
Poziom wzajemnego zaufania między Chinami a Stanami Zjednoczonymi sięgnął dna i wiele wskazuje na to, że ten stan utrzyma się dłużej. Pekin może stopniowo zmieniać priorytety — zamiast koncentrować się na wzroście gospodarczym, coraz większy nacisk może kłaść na zabezpieczenie swoich międzynarodowych interesów i ochronę stabilności gospodarki.
Dziś jednak to Państwo Środka jest w defensywie, ale strategia USA niesie ryzyko zarówno dla globalnych rynków, jak też dla gospodarki USA. Niezależnie od tego, kto pierwszy ustąpi, jedno jest pewne — konfrontacja dwóch mocarstw trwa, a świat wchodzi w nową erę gospodarczej rywalizacji, której dalszy przebieg będzie kluczowy dla układu sił na dekady.