Zarobki eksporterów ropy wciąż rosną. Nie oznacza to jednak, że państwa te będą szybciej się rozwijać.
Fitch Rating, międzynarodowa agencja ratingowa, oszacował, że na skutek podwyżek cen ropy państwa G-7 zapłacą w tym roku za import surowca 300 mld USD (1,15 mld zł), czyli o 60 mld USD (230 mln zł) więcej niż w 2003 r. Tylko do kasy OPEC wpłynie 166 mld USD (636 mld zł), Choć w ujęciu nominalnym koszty importu są ogromne, to w stosunku do PKB wydają się relatywnie niskie — stanowią 1,3 proc. PKB państw „siódemki”.
Nie wesprze wzrostu
Dla większości eksporterów skok cen ropy nie poprawi znacząco ich tempa wzrostu gospodarczego. Wiele zależy od sposobu dystrybucji dochodów. Bezpośredniego efektu nie ma, bo postępy przynosi zwiększanie produkcji, a tego nie da się zauważyć w przypadku Iranu, Kuwejtu czy Wenezueli. Co więcej, państwa wydobywcy często posiadają różego rodzaju fundusze, gdzie odkładają dochody ze sprzedaży, by uniezależnić się od koniunktury na rynku w dłuższym okresie. Mimo „dobrych żniw”, w Rosji, Iranie i Kuwejcie tempo wzrostu w przyszlym roku znacznie spadnie.
Wpłynie indywidualnie
Dla importerów — państw rozwijających się — skutki wzrostu będą bezsprzecznie negatywne. Tajlandię, Turcję czy Chile import ropy w 2004 r. będzie kosztował, według szacunków, 3-5 proc. PKB, wobec 2-4 proc. w ubiegłym roku. Polska, podobnie jak Słowacja, Czechy czy Węgry, wydała na ropę w 2003 r. około 2 proc. PKB. W 2004 r. będzie to prawie 2,3 proc. PKB. Wagę zmian w skali makro lekko niweluje wciąż spadająca energochłonność gospodarki oraz spore wykorzystanie gazu. Jednak dla tankujących na stacjach coraz droższą benzynę podwyżki są bardzo bolesne.