Żadne TFI nie dostarczyło jeszcze do Komisji Nadzoru Finansowego dokumentów dotyczących wprowadzenia do sprzedaży jednostek uczestnictwa o niższej opłacie za zarządzanie. Nadzór oczekuje na nie do 21 października 2018 r. Swoją koncepcję przedstawił zaś w marcu 2017 r. Zaproponował wtedy, by każde TFI oferowało dwa rodzaje jednostek funduszy. Dystrybuowane bez pośredników miałyby mieć opłaty za zarządzanie pomniejszone o wysokość tzw. kick-backów. To część opłaty za zarządzanie jaką TFI przekazuje dystrybutorowi za pozyskanie klienta.

— TFI oddają dystrybutorom 40-70 proc. opłaty za zarządzanie — informuje Tymoteusz Paleczny, wiceprezes Aviva Investors Poland TFI.
— Biorąc pod uwagę średni poziom kick-backów, nowe jednostki powinny mieć opłaty za zarządzanie niższe o około połowę. W długim okresie będzie to widać w wyniku funduszy dłużnych. W przypadku funduszy akcyjnych ważniejsze są inne kwestie — mówi Mariusz Staniszewski, prezes Noble Funds TFI.
Przedsmak tego, jak niższa opłata może przełożyć się na wyniki widać po produktach grup finansowych, które prowadzą zarówno typowe fundusze detaliczne, jak i bliźniacze dostępne dla wąskiego grona inwestorów — z reguły dla własnej grupy kapitałowej. Np. NN Obligacji zarobił w ostatnich dwunastu miesiącach 2,4 proc, podczas gdy NN Obligacji 2 zyskał 3,2 proc. Oba mają tego samego zarządzającego i ten sam benczmark. Fundusz detaliczny może wymagać większej płynności, przez co nawet przy takim samym benczmarku może inwestować nieco inaczej od swego hurtowego odpowiednika. Gorsze wyniki są jednak również w horyzoncie trzy i pięcioletnim. Pobiera przy tym 1,25 proc. opłaty za zarządzanie, podczas gdy fundusz o lepszych wynikach — 0,53 proc.
Tanio i jeszcze taniej
Dystrybucja bezpośrednia to w praktyce sprzedaż w przez strony internetowe TFI i ewentualnie w ich własnych siedzibach. Tam powinny pojawić się nowe, tańsze i co za tym idzie, bardziej zyskowne jednostki. Aviva oferuje je od kilku miesięcy. Formalnie nie obniżyła jednak opłaty za zarządzanie. Co rok dopisuje za to do rejestrów klientów jednostki stanowiące równowartość połowy opłaty za zarządzanie pobranych w poprzednich dwunastu miesiącach. Część TFI wcale się jednak nie pali do rozpoczęcia sprzedaży internetowej tańszych jednostek.
— TFI nie wykazują pośpiechu w sprawie wprowadzenia takich jednostek jako konkurencyjnych dla dotychczas zbywanych, co może mieć związek z wątpliwościami TFI co do rozliczeń z dystrybutorami zbywającymi pozostałe kategorie jednostek uczestnictwa i ewentualnymi zasadami zaangażowania tych podmiotów w proces zbywania jednostek nowej kategorii — przyznaje Jacek Barszczewski, rzecznik KNF.
TFI doszukują się niuansu w sposobie funkcjonowania ich systemów obsługi internetowej. W niejednym TFI kliknięcie w element graficzny odsyłający do internetowego systemu transakcyjnego jest w praktyce przekierowaniem do systemu agenta transferowego. I choć w praktyce pracownicy agenta nie robią nic, by pozyskać klienta, TFI chcą wykorzystać ten mechanizm do nieuznawania takiej obsługi za obsługę bezpośrednią.
— Z agentem transferowym rozliczamy się jak z każdym innym dystrybutorem. Z tytułu samej dystrybucji, jak i w zależności od pozyskanych w ten sposób aktywów — mówi przedstawiciel TFI, które nie pali się do dystrybucji w internecie jednostek z niższymi opłatami za zarządzanie.
— My przyjmujemy interpretację zdroworozsądkową. Jak ktoś klika na naszej stronie internetowej by kupić fundusz, to jest to obsługa bez pośrednika — oponuje Mariusz Staniszewski.
Niezależnie od przyjętej interpretacji, reprezentanci TFI jasno i zgodnie tłumaczą o co chodzi. W sierpniu 2018 r. Ministerstwo Finansów przedstawiłocprojekt rozporządzenia w sprawie maksymalnej wysokości wynagrodzenia stałego TFI za zarządzanie funduszami. W myśl tego projektu maksymalna opłata za zarządzanie w 2019 r. mogłaby wynosić 3,5 proc, rok później — 3 proc, a od 2021 r. — tylko 2,5 proc. Biorąc pod uwagę zwyczajową gradację opłat w zależności od typu funduszu (akcyjne są najbardziej kosztowne) i oczekiwania KNF względem jednostek sprzedawanych bez pośredników, mogłoby się okazać, że nawet sprzedawany wyłącznie przez Internet fundusz indeksowy inPZU nie jest żadną rewelacją. A na razie, z opłatą za zarządzanie wysokości 0,5 proc. — niezależnie od strategii subfunduszu — może za taki uchodzić.
Offline wciąż górą
To co dobre dla klientów, nie kusi TFI również z innego powodu. Te, które nie są powiązane kapitałowo z bankami boją się, że zostaną odcięte od bankowej sieci sprzedaży (inni dystrybutorzy mają niewielkie znaczenie).
— Wprowadzenie jednostek uczestnictwa z niższymi opłatami za zarządzanie było możliwe już wcześniej. Dlaczego nikt się na to nie zdecydował? Bo sprzedaż funduszy odbywa się głównie przez kontakt z doradcą bankowym i nikt nie chciał zadzierać z bankami — mówi przedstawiciel jednego z niezależnych TFI, zastrzegając anonimowość.
Siłę sprzedażową wszelkich doradców mających osobisty kontakt klientem dobrze obrazuje przykład Skarbca TFI. Sprzedaż przez internet prowadzi od dawna. Ale pozyskane w ten sposób aktywa stanowią około 1 proc. ogółu, a w pierwszym półroczu sprzedaż online notowała niższą dynamikę od tradycyjnej. Ze szczątkowych i niepełnych danych jakie ujawniają TFI wynika, że one również nie mogą uznać sprzedaży online za sukces. Jedni jednak twierdzą, że z czasem i ten segment biznesu padnie łupem internetu. Inni, że niekoniecznie.
— Na Zachodzie jest tak samo. Może sprzedaż internetowa jest większa niż w Polsce, ale też jest szczątkowa — mówi Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI.
— Mam inne zdanie niż mój kolega z zarządu Paweł Homiński. On twierdzi, że pojawia się nowe pokolenie, które chce wszystko załatwiać przez internet. Ja zwracam uwagę, że nawet w Stanach Zjednoczonych sprzedaż online nie jest duża — dodaje Mariusz Staniszewski.
— Rynek jest jak Żabka i Biedronka. Dystrybutorzy rządzą — podsumowuje Jacek Treumann, członek zarządu Esaliens TFI.