Czkawka po obligacjach stoczni za 100 mln zł

Mariusz Zielke
opublikowano: 2005-11-10 00:00

Miały być krociowe zyski, przepadły miliony — kolejny klient pozywa bank w sprawie słynnych obligacji z 2002 r. Śledztwo wznowiła też prokuratura.

Przedsiębiorstwo Hotelarsko-Turystyczne (PHT) z Warszawy żąda od ING Banku Śląskiego (ING BSK) odszkodowania za transakcje na obligacjach Stoczni Szczecińskiej Porta Holding z 2002 r. Sprawę rozpatruje sąd arbitrażowy przy Krajowej Izbie Gospodarczej. PHT chce odzyskać 1,5 mln zł. Kwota niewielka, jednak dla wizerunku ING BSK sprawa jest bardzo istotna.

Podejrzeniem o nieprawidłowości przy transakcjach interesuje się też prokuratura, która w maju 2005 r. wznowiła śledztwo.

Artystyczna inwestycja

ING BSK sprzedawał obligacje Stoczni Szczecińskiej jako agent emisji. Wartość programu wynosiła 100 mln zł. Ostatnie transze bank oferował w styczniu i lutym 2002 r. z terminem wykupu w kwietniu i czerwcu 2002 r. Iwestorzy, którzy kupili papiery, srogo się zawiedli — stocznia zawiesiła spłacanie należności, a w lipcu 2002 r. została postawiona w stan upadłości. Zamiast zyskać, klienci banku stracili pieniądze.

Bank rozkładał ręce — cóż, inwestorzy kupowali papiery na własne ryzyko.

We wrześniu 2002 r. do sądu arbitrażowego wpłynął jednak pierwszy pozew w tej sprawie. Na dodatek sprawa stała się bardzo medialna za sprawą Związku Artystów Scen Polskich (ZASP), który „umoczył” w obligacjach 9 mln zł. Ostatecznie jednak związek wynegocjował z bankiem ugodę.

Niefortunnym nabywcą obligacji okazał się także wydawca „Rzeczpospolitej”. Podobnie jak w przypadku ZASP sprawa zakończyła się ugodą. Fakty, które podajemy poniżej, są dużo mniej znane.

Równi i równiejsi

Część klientów ING BSK także próbowała ułożyć się z bankiem, ale ich siła przebicia okazała się zbyt mała.

— Bank nie poczuwał się do winy z tytułu oferowania papierów upadającej firmy, o której kłopotach nie informował klientów. Mało tego, dilerzy wręcz zachęcali do zakupu obligacji, twierdząc, że reprezentują renomowaną instytucję finansową, która nie oferowałaby żadnego „badziewia” — mówi jeden z nabywców obligacji.

Niektórzy z nich znaleźli jednak sposób na dobranie się bankowi do skóry: zakwestionowali procedury transakcji.

Bank przyjmował zlecenia telefonicznie, a potem wysyłał potwierdzenia. Taka procedura przy transakcjach, które przynosiły korzyści, okazywała się wystarczająca. W wypadku obligacji stoczni zaczęły się schody: w jednym przypadku okazało się, że kontaktujący się z bankiem pracownik firmy nie miał upoważnienia do składania dyspozycji, w innych w ogóle kwestionowano fakt dokonywania zleceń i podważano jego zgodność z regulaminem działania banku. Ponadto prawnicy nabywców znaleźli w umowie między ING BSK a stocznią wzór pisemnego zamówienia (z informacją, że klient zapoznał się z kondycją firmy), którego bank wobec klientów nie stosował, a zdaniem niektórych prawników — powinien.

Efekt? 14 czerwca 2004 r. sąd arbitrażowy wydał wyrok w sprawie z powództwa lubelskiej spółki Lublindis, zasądzający od ING BSK zapłatę niemal 2 mln zł odszkodowania i zwrot kosztów procesu. Pozew uwzględniono w całości i zasądzono zwrot pełnej zainwestowanej w obligacje kwoty, a uzasadnienie wyroku musiało być dla banku wyjątkowo bolesne. „Pozwany bank ignorował ustalone przez siebie zasady realizacji zleceń klientów, wykazał brak elementarnej, profesjonalnej staranności oraz wyjątkowo rażące niedbalstwo w wykonywaniu zobowiązań wynikających z umowy rachunku papierów wartościowych”.

Dwa miesiące później bank dostał kolejny cios. Musiał zapłacić Przedsiębiorstwu Przeładunkowo-Składowemu Port Północny z Gdańska 3,3 mln zł. To niewiele, gdyż spółka zainwestowała 10 mln zł w obligacje. Jednak z treści uzasadnienia płyną kolejne niekorzystne dla banku wnioski.

Zagubione taśmy

Port Północny w pozwie twierdził, że bank dokonał zakupu obligacji bez dyspozycji klienta, a księgowa firmy wydawała jedynie telefonicznie instrukcje dla banku, które powinny być potwierdzone na piśmie przez zarząd. Bank w odpowiedzi przedstawił nagranie, które arbitrzy uznali za wystarczające do potwierdzenia wydania dyspozycji jednej z transakcji. Na tej podstawie przyjęto, że transakcje dokonane tego dnia zostały zamówione.

„Pozwany nie przedstawił jednak nagrań żadnej innej rozmowy telefonicznej (…). Zespół orzekający uznał przeto, że pozwany nie udowodnił w sposób przekonujący otrzymania od powoda zleceń” —napisano w orzeczeniu.

Co się stało z pozostałymi taśmami? Zginęły czy też było na nich coś, czego nie można było ujawnić? A może — jak twierdzi klient — bank sam zdecydował za niego o zakupie?

„Puls Biznesu” dotarł do jednego ze stenogramów rozmów. Przedstawiciel banku rekomendował zakup obligacji, zapewniając klienta, że kłopoty stoczni to przeszłość. Pod wpływem tych sugestii klient zmienił dyspozycje i wyraził chęć zakupu obligacji.

Tymczasem podczas rozpraw arbitrażowych prawnicy banku podkreślali, że nigdy nie rekomendował on zakupu, lecz jedynie przedstawiał możliwości.

Krajobraz po bitwie

Teraz sposób oraz fakt dokonania części zleceń kwestionuje PHT.

— Mamy roszczenie, bowiem wyłącznie na skutek działania banku ponieśliśmy stratę, a bank zignorował podpisaną z nami umowę. Ponadto ING BSK nie przestrzegał także umowy podpisanej ze stocznią, która zobowiązywała go do informowania o kondycji stoczni — mówi Władysław Kaczorkiewicz, prezes PHT.

Krajobraz po obligacjach stoczni wygląda jak po bitwie. Oskarżenia i pomówienia, postępowania przeciw władzom spółek, które w te obligacje zainwestowały (m.in. zapowiedź skierowania oskarżenia przeciwko byłemu prezesowi ZASP, oskarżenie przeciw prezesowi Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Białymstoku), sprawa w prokuraturze przeciwko nieprawidłowościom w banku.

ING BSK na razie nie komentuje sprawy.

Na rynku opinie są podzielone. Jedni uważają, że klienci działali na własne ryzyko. Inni są zdania, że bank bazuje na zaufaniu i nie może polecać ryzykownych papierów, próbując to zataić.

— Bank ma większą wiedzę na temat oferowanych papierów niż klienci, powinien więc informować uczciwie inwestorów o ryzyku związanym z inwestycją. Szczególnie w przypadku obrotu niepublicznego bank będący agentem emisji spełnia również rolę doradcy, więc powinno mu zależeć nie tylko na swoim interesie, ale również na interesie klientów. Trudno przypuszczać, żeby agent emisji nie wiedział o problemach firmy, której papiery oferuje — komentuje Paweł Śliwiński, wiceprezes Invest Consulting.

Wątpliwości etycznych w przypadku obligacji stoczni jest dużo. Klientami ING BSK byli przecież i oferent, i kupujący, którzy mieli rachunki w tym banku. Bankowi powinno zależeć na dobrej obsłudze obu stron. Inna sprawa, że w momencie oferty bank kredytował budowę statków w stoczni, mogło mu więc podwójnie zależeć na jej powodzeniu. Czy tak samo jak na powodzeniu interesów swoich mniejszych klientów?